Karol Wiśniewski: Zacznijmy od danych osobistych.
Poproszę o datę i miejsce urodzenia oraz zakres
zainteresowań...
Arkadiusz Łukszo: Urodzony 17 grudnia 1968 roku w Ełku.
Zainteresowania szerokie, od komputerów po modelarstwo.
KW: Jak to się wszystko zaczęło? Jak związał się pan z
komputerami Atari?
AŁ: Bardzo chciałem mieć komputer i pewnie jak wielu młodych
ludzi w tamtych czasach, ubłagałem rodziców. W Pewexie (to nazwa
takich sklepów z poprzedniej epoki, gdzie był dobrobyt i można było
kupować za podłą, zachodnią walutę) kupiliśmy Atari 800 XL z
magnetofonem.
KW: Czy miał pan wtedy jakieś ulubione gry na swoim
Atari?
AŁ: Było ich kilka. Lecz jak to z grami bywa, gra się w nie
przez dwa tygodnie, a potem człowiek się dziwi co ja takiego w nich
widziałem. Pamiętam takie pozycje jak „River Raid”, „Pac-Man”,
„Pole Position” czy ostatnio reanimowany na PS2 „Spy vs. Spy”. Gier
było dość dużo, lecz zawsze na C64 lub na Spectrum była pozycja,
której nie było na 8-bitowym Atari.
KW: Znany jest pan wśród atarowców jako autor programów.
Ale nie od razu zaczął je pan pisać. Jakie były pana pierwsze kroki
w programowaniu?
AŁ: Najpierw wbudowany Basic i programiki od prostych, typu
"podaj liczbę?", po bardziej skomplikowane z grafiką i dźwiękiem.
Szybko, też okazało się, że potrzebuję czegoś bardziej ambitnego i
po długich poszukiwaniach w "szarej strefie" trafiłem na „Action!”.
Prosty język, trochę podobny do „Moduli”, z kompilatorem i
możliwością wstawiania wstawek w kodzie maszynowym, był tym, czego
mi było potrzeba. Jeszcze jedną zaletą było to, że instalował się z
cartridge-a i praktycznie był cały czas pod ręką.
Ortografia
KW: Porozmawiajmy więc o pana grach: "The Warsaw Tetris",
"Battle Ships" i "Ortografia". Jakie ma pan związane z nimi
wspomnienia?
AŁ: Wspominam z sentymentem. Dużo zapału, pasji i chęci
poznania zaowocowało tymi pozycjami. Napisane do tego było wiele
programików i procedur, które mogły służyć do dalszego pisania
gier. Problem stanowiły pieniądze. Rynek w tym czasie bazował na
przegrywanych kopiach i nie było mowy nawet o zwrocie kosztów.
Dopóki pisanie było naszym hobby to powstawały gry. Gdy pojawiło
się prawdziwe życie i potrzeba zarabiania pieniędzy, skierowaliśmy
się w stronę gdzie można było zarobić. Piszę „my”, bo nie tylko
programowanie było ważne. Liczyła się muzyka czy grafika. Trzeba
było zebrać kilka osób, by stworzyć coś naprawdę fajnego. Było to
coraz trudniejsze. Otworzyły się też nowe możliwości i pojawiły się
lepsze komputery. Ja zacząłem pisać na PC, a później przeszedłem z
pozycji programisty na użytkownika programów i tak zostało. Muzykę
do moich programów pisał Jakub Husak, który doskonale poznał małe
Atari i potrafił wycisnąć z niego naprawdę wszystko. Lecz potem
kupił sobie Amigę i był zafascynowany możliwościami nowego sprzętu,
a później kontakt z nim mi się urwał.
KW: Ma pan może jakąś pełną listę oprogramowania, które
pan napisał?
AŁ: Nie bardzo.
KW: Czy będzie trudno przypomnieć sobie, w jakich
nakładach rozeszły się pańskie gry?
AŁ: Oficjalnie było dosłownie kilkanaście egzemplarzy. Potem
mieli już je wszyscy i tyle. Po zakończeniu działalności
odsprzedałem produkty powstającej „Mirage Software” Tomka Mazura i
zająłem się czym innym. Miło było co prawda dostać parę marek z
Holandii czy z Niemiec i list z podziękowaniem, ale to wszystko.
"The Warsaw Tetris" był chyba, o ile pamiętam, jakby to powiedzieć
dzisiaj, wydany na licencji Shareware.
The Warsaw Tetris
KW: Czy „The Warsaw Tetris” był pana pierwszą większą
grą? I skąd pomysł na właśnie taką pozycję?
AŁ: W tym czasie był to hit na PC XT. Gra wciągała i była
łatwa w realizacji. Nie potrzebowaliśmy ani scenarzysty, ani
grafika. I nie było tej pozycji na Atari. Chyba była tylko na PC, w
swojej pierwotnej formie, napisanej przez Rosjan.
KW: A "Battle Ships" i "Ortografia"? Jak wyglądał proces
tworzenia tych gier?
AŁ: W „okrętach” wzorem były podobne gry na inne maszynki.
Zrobiłem grafikę, Kuba muzykę i poszło. Dodatkowo znalazłem
człowieka, który narysował planszę i screen początkowy. Przy
„ortografii” napisałem całe procedury wyświetlania na ekranie.
Można by z tego zrobić całkiem fajny system okienkowy. Ale
możliwości, a właściwie ich brak w atarynce, zaczynały dawać znać o
sobie.
KW: Gry pana autorstwa były wydawane przez wspomniany
„Mirage”, znaczącego producenta oprogramowania na Atari w latach
90-tych, z którą to firmą był pan kojarzony. Czy możemy się
dowiedzieć, jakie były kulisy powstania tej firmy?
AŁ: Myślę, że o to lepiej zapytać się Tomka Mazura. Ja byłem
tylko współpracownikiem i kolegą od Atari. Wiem, że na początku
nazywali się „Studio Komputerowe AS” i zaczynali jak wszyscy w
tamtych trudnych czasach jako wypożyczalnia programów
komputerowych.
KW: Ale podobno to pan wymyślił nazwę firmy, jako że
pasjonuje się pan lotnictwem? Czy to prawda?
AŁ: To nie tak. Nie pasjonuję się jakoś bardzo lotnictwem i
nazwa wywodziła się raczej od mirażu (złudzenia) niż od samolotu.
Przynajmniej w jednym przypadku. Akurat w tamtym czasie byłem
związany z dwiema firmami o odległych profilach. Moja własna firma,
którą miałem przez krótki czas, nazywała się właśnie „Mirage
Software”. Lecz ze względów finansowych zdecydowałem się zakończyć
działalność. Obie firmy, z którymi współpracowałem, nazywały się w
tym czasie inaczej, ale jak widać mój pomysł się spodobał i w
jednym przypadku został skopiowany w całości. Ja skierowałem się w
stronę poligrafii i modeli do sklejania. Firma, w której zostałem
na dobre, zaadoptowała „Mirage” jako nazwę samolotu i tak
zostało.
KW: Jak długo pracował pan w „Mirage” Tomasza Mazura?
Jakie wspomnienia pan zachował z tej firmy?
AŁ: Tak jak napisałem wcześniej, za moich czasów „Mirage
Software” dopiero powstawało. I tak naprawdę zaczęło działać już po
moim zakończeniu z nimi współpracy. Jeżeli zaś chodzi o „Mirage
Hobby” to pracuję tu do dziś.
KW: Czym się zajmowała pańska firma „Mirage Software” –
czy tylko handlem cudzymi programami, czy również wydawała
własne?
AŁ: Próbowałem wydawać programy. Właśnie gry, o które pan
pytał. Niestety nie te czasy, nie to miejsce. Rynkowe powszechne
piractwo nie sprzyjało takim pomysłom. Nigdy jednak nie zajmowałem
się, tak jak inne firmy w tym czasie, handlem nielegalnym
oprogramowaniem. Nie byłem też bez winy, z czegoś trzeba było żyć.
Przerabiałem gry, które w tym czasie były na stację dysków, aby
były w stanie pracować z magnetofonem. Jak pobieżnie przejrzałem
stronę Kuby Husaka, on dłużej został z zabawą w wydawanie gier i
chyba też miał z tym kłopoty finansowe.
różne wersje programu Battle Ships
KW: Czy ma pan u siebie jeszcze jakieś nie wydane dotąd
gry lub programy, które nie ujrzały światła dziennego? Wiem, iż
sprzedał pan Atari, ale może gdzieś na strychu jest jeszcze jakieś
pudło z dyskietkami?
AŁ: Nic nie zostało. Szmat czasu i przeprowadzki zrobiły
swoje.
KW: Czy używa pan jeszcze Atari?
AŁ: Nie używam i już dawno Atari sprzedałem. Chyba nawet
dzięki uprzejmości kolegów z „Mirage Software”, nie pamiętam. Po
małym Atari przez jakiś czas pracowałem na PC, potem zaczęła się
przygoda z Applem. Trochę z Silicon Graphics. Jeszcze z ciekawości
kupiłem Amigę, lecz już tak nie zachwycała i została sprzedana.
Teraz mam PC i PlayStation 2 w domu, a w pracy PC i Mac.
KW: A czy przypadkiem pismo "Dragon Hobby", w którym jest
pan redaktorem technicznym, nie było tworzone na Atari?
AŁ: Pismo
"Dragon
Hobby" robione było w Quarku na Macu i PC. Historie o tym,
jakie to Atari było świetne do robienia DTP, należy włożyć między
bajki. Najlepszymi komputerami do tego były i jeszcze są te ze
znaczkiem nadgryzionego jabłka.
KW: Czuje pan jeszcze nostalgię za produktami Atari, i
ogólnie za okresem świetności tego komputera?
AŁ: “To se newrati”.
KW: Używa pan emulatora małego lub dużego Atari?
AŁ: Nie. Emuluję SNES, N64, PSX - to są fajne konsole.
KW: Dziękuję za rozmowę.