Poprzedni numer
Retro Gamera nie zawierał zbyt wielu rzeczy
dla fanów Atari. Tym razem jest nieco lepiej. Przede wszystkim
warto przeczytać „The Making Of Miner 2049er” bogato ilustrowany
screenshotami z Atari 400 i 2600. Ową słynną grę stworzył Bill
Hogue. Ten poczciwy człowiek nauczył się Basica i kodu maszynowego
podczas pracy w jednym z kalifornijskich rozgłośni radiowych, która
miała na składzie maszynkę TRS-80. Zabawa w programowanie wciągnęły
go bezpowrotnie, co wkrótce zaowocowało kilkoma grami na ten
mikrokomputer. Ograniczenia programów tworzonych na TRS-80
(czarno-białe, bez dźwięku) skłoniły Billa do przesiadki na mocarne
(wtedy) Atari 400. Od tego było już blisko do stworzenia
„Minera”.
Retro Gamer 41
Bill starał się wycisnąć z Atari co tylko się dało i wyszło mu to
całkiem nieźle – szczególnie jeśli chodzi o liczbę kolorów.
Muzycznie było nieco gorzej, zresztą sam twórca przyznał, że nie
jest zadowolony ze swojej pracy. Nic dziwnego, że w sequelu oddał
tę działkę komu innemu.
„Miner 2049er” okazał się wielkim sukcesem i doczekał się wielu
portów, w tym wersji LCD i ostatnio konwersji na komórki nad którą
pracował wraz z całym zespołem Bill. Jednakże nie było to jego
ostatnie słowo związane z tą grą, gdyż jakiś czas temu nie tylko
opublikował „Miner 2049er” i „Bounty Bob Strickes Back” za darmo w
internecie, ale również stworzył specjalny emulator tych gier.
Zrobił to z dwóch powodów: po pierwsze, irytowało go szukanie
odpowiednich ROM-ów w internecie. Po drugie, Bill nie był
zadowolony z tego jak wyglądają jego gry na atarowskich
emulatorach. Powiedzmy tylko, że nie polubił migających kolorów na
ekranie, po tym jak spędził tyle czasu programując rejestry kolorów
w oryginalnym „Minerze”.
Opracowanie własnego emulatora nie było proste – już na początku
Bill musiał ponownie zebrać wszelkie podręczniki i specyfikacje,
którymi posługiwał w latach 80-tych, by przypomnieć sobie „jak to
się robiło”. Następnie musiał przebrnąć przez własny kod, gdyż
oryginalnego „Minera” programował w taki sposób, by zmylić ludzi,
którzy chcieliby podpatrzeć jego pomysły. Pomysł znakomity, ale po
kilkudziesięciu latach sam Bill Hogue miał kłopoty ze złamaniem
swoich szyfrów. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i
emulator został ukończony z sukcesem. Jedyne czego Bill żałuje, to
fakt, iż nie zostawił sobie zbyt wielu oryginalnych kartów z grą –
zbiłby teraz fortunę na Ebay’u.
Zmieniając temat - najbardziej obszernym tekstem aktualnego numeru
jest przegląd różnych wersji „Space Invaders” począwszy od
oryginału z 1978. Wśród ciekawostek możemy się dowiedzieć m.in., iż
dopiero w 1985 roku gra została przeportowana na jakikolwiek inny
komputer, konsolę, czy jakikolwiek inny sprzęt bez słowa „Atari” na
nim. Natomiast najdziwniejszą wersją „Gwiezdnych Najeźdźców” był
„Prize Space Invaders” z 1990 roku, który umożliwiał wygrane
pieniężne – za 50 pensów można było wygrać do 20 funtów
gotówką.
Podobny artykuł poświęcono jednej z najlepszych gier wszechczasów –
„Worms”. Oprócz pobieżnych opisów wszystkich 17 (jak na razie)
oficjalnych wersji tej gry, włącznie z takimi wynalazkami jak
„Worms Golf” i „Worms Pinball”, zamieszczono krótką historię jej
stworzenia. Pierwotnie „Worms” miało nazywać się „Total Wormage” i
miało być dość niewielką grą, dostępną w sprzedaży za równie
niewielkie pieniądze. Mówiąc krótko – miał to być produkt klasy
B.
Jednakże im dłużej Team17 grał w pierwsze wersje „Wormsów”, tym
bardziej wciągał się w jego produkcję i zwiększał budżet projektu.
Następnie zaangażowała się firma Ocean Software, który dorzucił
milion funtów na koszty marketingowe. Co prawda zwiększyło to cenę
gry, ale dzięki temu cały świat komputerowy usłyszał o zabójczych
dżdżownicach.
Redakcja
Retro Gamera uznała „Worms World Party” za
najlepszą wersję Worms. Nieoficjalne drugie miejsce przyznano
„Worms Director’s Cut” na Amigę 1200/4000, w którą sam nieco
pogrywałem kilka lat temu. Szczerze mówiąc to właśnie „Worms DC”
jest dla mnie najlepszą częścią sagi o dżdżownicach. Jednakże wybór
Retro Gamera jest w pełni uzasadniony – ta amigowa gra
wyszła tylko w 4000 kopii i jest bardzo trudno osiągalna w
legalnych formatach.
Wśród nowych retro-gier nie ma żadnych pozycji atarowskich, ale
znalazło się miejsce na wzmiankę o odnalezieniu (po 18 latach!) gry
„Missing In Action” na Atari 7800. Związek z filmem z Chuckiem
Norrisem nie jest przypadkowy, w gruncie rzeczy grę zrobiono na
jego postawie. Kart z „Missing In Action” można kupić w sieci za
ok. 100 złotych, jednakże nie wiem, czy jest to pełna wersja gry,
czy tylko poprzednia (z 1989 roku), która była ukończona w 85
procentach.
Jeśli chodzi o hardware, tym razem retro-inspekcja wzięła pod lupę
przenośną konsolę Segi – Game Gear. Ten mało znany w Polsce
handheld był stworzony by konkurować z Game Boy’em. Niestety, Sega
przegrała tę rundę, podobnie jak wcześniej Atari z Lynxem, tyle że
porażka Game Geara nie była aż taka dotkliwa. Swoją drogą ta
konsolka całkiem ciekawie się prezentuje – można do niej dokupić
nawet tuner TV!
Poza tym w
Retro Gamerze numer 41, znaleźć można kilka
innych interesujących artykułów: „The Making of Batman The Movie”,
„Metro-Cross”, „The Making of The Immortal”, kilkanaście drobnych
opisów oraz historię The Bitmap Brothers – jednej z pierwszych grup
programistów, którzy postanowili wyjść z cienia, tworząc własną
markę i machinę promocyjną niezależną od wielkich firm. Chłopakom
udało się to znakomicie – pamiętamy ich gry, prawda? Nie? To dla
przypomnienia: „Xenon”, „Speedball”, „Cadaver”, „Gods”, „The Chaos
Engine” i „Z”. A to jeszcze nie wszystko...
I jeszcze informacja dla ludzi bardzo bogatych i nie wiedzących co
zrobić ze swoim czasem – wydawca
Retro Gamera oferuje zakup
licencji na wydawanie własnej wersji tego pisma. Oj, przydałaby się
polska wersja.