Zapraszam na moją relację ze sztabiku w Londynie... znaczy się z
Lądka, jak mawiają tamtejsi Polacy.
Anglia przywitała mnie lekkim zamgleniem i drobniutkim dżdżem.
Tradycji stało się więc zadość, a kolejny przybysz będzie wspominał
Brytanię jako kraj paskudnej pogody, w której chłodni Brytyjczycy
po prostu dostosowali się swoim charakterem do warunków
atmosferycznych wynikających z ścierania się klimatu morskiego i
kontynentalnego.
u Zaxona w domu
Lotnisko Londyn Stansted położone jest w Londynie tylko z nazwy,
ale w końcu reklama dźwignią handlu. Trzeba przebyć ponad 50 mil,
żeby dostać się do centrum miasta i wcale nie przez suburbia Lądka,
tylko przez tereny całkowicie z miastem nie związane. Równie dobrze
lotnisko w Wałbrzychu mogłoby być nazwane lotniskiem pod
Wrocławiem.
i ja tam byłem
Półtorej godziny jechałem busem do centrum, na stację Londyn
Victoria, gdzie umówiliśmy się z
Piotrem "Zaxonem" Bugajem.
Nie chcę nawet myśleć, ile by to trwało, gdyby bus miał więcej niż
jeden, krótki przystanek, a podróż trwała w porze szczytu albo
jechalibyśmy czymś innym niż prosta jak strzała autostrada. W
każdym bądź razie, jeżeli ktoś planuje zwiedzanie Londynu, to nie
da się tego zrobić w żadnym przyzwoitym czasie. Wiecznie zatkane
korkami miasto oraz rozległość przedmieść i centrum Lądka powoduje,
że wszelkie wycieczki trzeba planować na co najmniej kilka dni.
Mnie też niewiele udało się tym razem zobaczyć, choć kusiło wysiąść
na przystanku Baker Street, gdzie oczywiście mieści się dom-muzeum
słynnego Sherlocka Holmesa, a kilkaset metrów dalej kamienica, w
którym mieszkał autor znanych powieści science-fiction H.G. Wells.
Może następnym razem...
Największy Atarowiec Polski też tam
był
Piotrek czekał już na mnie na końcowym przystanku przy Londyn
Victoria. Nie pozwolił mi odetchnąć ani minuty, wręczył kupiony
przez niego bilet całodniowy i w pośpiechu pociągnął na metro,
abyśmy zdążyli jak najszybciej dotrzeć do niego do domu. Początkowo
tego pośpiechu nie rozumiałem, ale wszystko stało się jasne, kiedy
spędziliśmy kolejne półtora godziny na dojazd do niego, w tym
czasie zmieniając metro na autobusy i to na dwa różne. Trzeba
przyznać, że nie ma czego zazdrościć, jeśli chodzi o czasy dojazdów
do centrum... :). Nawet warszawiacy mogli by odetchnąć, że u nich
nie jest jednak tak źle.
produkcje Zaxona
Spotkanko rozpoczęliśmy w składzie ja i
Zaxon, ponieważ jak
się okazało, reszta chłopaków nie dała rady tak wcześnie się urwać
w środku tygodnia.
Łukasz Bubel, który miał się też
dołączyć, niestety miał jakieś problemy zdrowotne i ostatecznie nie
mógł przyjechać. Dobrze schłodzona lodem żubróweczka służyła nam
jako tło do rozmów o Atari. Piotrek pokazał mi swój magazyn
Atarynek (a właściwie dwa magazynki) i swoje królestwo
pecetowo-atarowo-lutownicze, gdzie powstał odtwarzacz MP3 do Atari
i gdzie rodzą się kolejne pomysły przeróbek naszego
milusińskiego.
ocalony przez Zaxona moduł pamięci do Atari
600XL
moje dwa kartony od Lotharka
Otrzymałem za friko od Piotrka obiecany moduł pamięci Atari 1064
(uratowany spod kół koparki) i mam nadzieję, kiedy już się nim
nacieszę, spożytkować go w jakimś konkursie? Zobaczymy... Dopadłem
też sprzęcik, który udało mi się nabyć za niewielką sumę na
angielskim Ebay-u dzięki
Przemkowi "Lotharkowi" Krawczykowi.
Gdyby nie jego pomoc nigdy bym tego sprzętu nie miał, bo sprzedawca
spod Londynu uparł się, że odbiór musi być osobisty. Lotharek
odebrał, zapłacił, przywiózł mi do Zaxona. A teraz właśnie
wyprowadzał się z Lądka, więc zajęty pakowaniem nie mógł się z nami
spotkać. Miałem za to okazję przywitać się z dwoma przywiezionymi
przez niego kartonami. W środku: 520STE z 2MB pamięci, twardy dysk
SCSI niemieckiej firmy Gasteiner (dysk NEC 40MB) oraz kilkanaście
oryginalnych gier i masa dyskietek. Wiele czasu minie, zanim je
wszystkie zdołam przejrzeć. Joystick pilnie potrzebny... :).
Zaxon w swoim królestwie
W połowie spotkania wpadł
Jakub "Lewis" Kosiec i swoim
zwyczajem, zajął większość dostępnego miejsca ;). Nie bez powodu
Lewis nazywany jest Największym Atarowcem Polski. Wiele było
opowieści o życiu na Wyspach, wiele o Atari i starych czasach. Kto
nie był niech żałuje i... niech szykuje się na dogrywkę w Londynie,
która z pewnością będzie. Lądek to największy port lotniczy świata
i jedyne miasto w Europie do którego można dolecieć zewsząd w
przyzwoitych cenach, oczywiste więc jest, że jeżeli jakiś minizlot
ma się odbyć na Wyspach to powinno to być tam.
trochę nam się zgadało
To tyle raportu z miejsca wydarzeń, pozostała część dnia nie była
już taka fajna, bo spóźniliśmy się z Lewisem na mój samolot 2
minuty i moja linia lotnicza zaproponowała mi przelot dopiero
następnego dnia i to w horrendalnej cenie. Nic to jednak. W pamięci
trzeba trzymać to, co warte pamiętania: chłopaki z Londynu
ewidentnie postanowili udowodnić, że opinie o Polakach za granicą,
że Polak Polakowi wilkiem, są wierutną bzdurą i dotyczą pewnie
tylko marginesu, który znajdzie się wszędzie i w każdej
narodowości.
Zaxon nie tylko spędził cały dzień poza pracą,
żeby mnie odebrać i ugościć, ale czekał dość długo na spóźniony bus
z lotniska, a także zafundował bilet całodniowy na metro i autobusy
i nie zgodził się na żadne rekompensaty z wyjątkiem alkoholowego
:).
Lewis zaś podjął się podrzucenia mnie na lotnisko w
drodze powrotnej i chociaż udało się nam spóźnić, to ryzykował
życiem, kiedy próbowaliśmy nadrobić straty czasowe na obwodnicy,
często osiągając 120 mil na godzinę i ostro hamując prawie na
zderzaku samochodów, które "zapomniały" ustąpić. Pomógł mi też z
rezerwacją biletu i choć pomylił dni rezerwacji (ten dzień musiał
być jakiś pechowy!), to i tak była to nieoceniona pomoc.
a to moje skarby po rozpakowaniu w
domu
Niniejszym dziękuje
Zaxonowi,
Lewisowi,
Lotharkowi za wszystko i do zobaczenia następnym razem!