Witam miliony czytelników serwisu AtariOnline (i nie tylko ;). Dziś
na "przesłuchanie" trafił jeden z dawnych pomorskich atarowców ery,
jakby to powiedział kolega Pirx, "proto-sceny": Tabu z grupy Madman
Federation. Rozmawialiśmy pod koniec 2011 roku, korzystając również
z pomocy Stykera z grupy LaResistance.
Michał Garbaciak (Dracon/Taquart):
Czy możesz
się przedstawić i zdradzić skąd twoja (nieco enigmatyczna)
ksywka?
JG: Jacek Grad, lat 36. Pochodzę z Gdańska i nadal
mieszkam tu razem z małżonką oraz dwójką wspaniałych pociech.
Ksywka, hmm… - niestety nie pamiętam, to było jakieś 22 lata temu i
raczej nie wiązała się z tym jakaś konkretna historia.
Drc:
Co porabiasz obecnie zawodowo?
JG: Od początku pracy zawodowej pracuję jako
informatyk, a od kilku lat zajmuję się rozwiązaniami integracyjnymi
dla jednego z polskich telekomów.
Drc:
Jaki był twój pierwszy komputer domowy i
co cię zachęciło do działań na 8-bitowym Atari?
JG: Pierwszym komputerem było oczywiście małe
Atari, które dostałem od rodziców pod choinkę. Dokładnie był to
Atari 65XE z magnetofonem. Pamiętam, że do instrukcji obsługi
dołożona była mała polska książeczka z trzema programami w Basicu i
właśnie od tych prostych programów zaczęła się moja przygoda z
programowaniem, która trwa do dziś.
Drc:
Jesteś, przynajmniej przez niektórych,
kojarzony z (naj)starszą ekipą polskich atarowców spod znaku ośmiu
bitów. Bodajże już w 1990 roku dysponowałeś atarką ze stacją dysków
i Q-MEGiem. Czy opowiesz o swoich początkach na gdańskiej giełdzie
i demoscenie?
JG: Możliwe, że była to jedna z najstarszych ekip
w Polsce, ale ja zaliczałem się raczej do jej młodszych członków. W
tamtych czasach właśnie na giełdzie poznałem Heńka Cygerta, a
później przez niego Jarka Łojewskiego (Carampuc/ASF) i Piotra
Kulikiewicza (Presley). Chłopaki byli już fachowcami od Atari, a ja
dopiero zaczynałem. W tym miejscu chciałbym bardzo podziękować
Heńkowi, który poświęcił bardzo dużo swojego czasu ucząc mnie jak
działa małe Atari.
Co do początków na giełdzie, to zaczęło mieć to sens, gdy mój
magnetofon został rozbudowany o funkcje Turbo 2000. Ta wersja
dopałki do magnetofonu zdecydowanie dominowała na Pomorzu, chociaż
czasami na giełdzie pojawiał się ktoś z jakimś innym rodzajem
turbo. To właśnie dzięki temu rozszerzeniu udało mi się „zarobić”
na stację dysków LDW 2000.
Drc:
Czy mam zatem rozumieć, iż magneciak był
tam twoim narzędziem "pracy" na giełdzie? Długo wytrzymał w tej
roli? Chyba nie tylko różne odmiany turbo, ale i problemy z tak
zwanym skosem głowicy albo kiepskimi taśmami potrafił napsuć krwi,
zarówno sprzedawcy giełdowemu, jak i klientowi?
JG: Tak, na giełdzie zaczynałem od magnetofonu z
turbo. To, ile czasu to trwało, niestety nie pamiętam. Tak jak
mówiłem, w Gdańsku najbardziej popularne było Turbo 2000, nie
przypominam sobie kogoś, kto używał by innego rodzaju dopałki do
magneta. Problemu skosu głowicy raczej nie było, bo każdy chętny na
soft musiał przyjść z własnym magnetem…
Wracając do stacji dysków, następnym krokiem była instalacja
rozszerzenia TOMS Turbo Drive. To rozszerzenie zostało następnie
wymienione na TOMS Multi Drive i przy okazji moja Atarynka została
również rozszerzona o QMEG i pamięć do 320KB. Wszystkie modyfikacje
wykonali panowie z firmy TOMS. Muszę powiedzieć, że nigdy nie było
z rozszerzeniami żadnego problemu i całkiem możliwe, że służą komuś
do dziś. Ostatnio gdzieś w necie przeczytałem, że TOMS Multi Drive
zawierał kilka błędów. Ja w swoim kilkuletnim użytkowaniu tego
rozszerzenia nie natknąłem się na żadne…
Początki na scenie również związane są z giełdą w Żaku. Tam
poznałem Wojtka Górskiego (Slash), z którym później przez kilka lat
tworzyliśmy grupę Madman Federation. Wojtek zajmował się grafiką,
ale programowanie 6502 nie było mu obce. Z tego co pamiętam to
zbudował na bazie małego Atari system utrzymywania stałej
temperatury w pomieszczeniu jako pracę na koniec szkoły
średniej.
Drc:
Współpracowałeś z firmą ASF, pisząc
muzykę do ich niektórych gier oraz wydając tam także własne
produkcje. Jak wspominasz tę kooperację? Czy było to zachęcające
finansowo czy raczej robiłeś to z czystej przyjemności, by
"wesprzeć znajomych w potrzebie"?
JG: Współpraca z ASF była bardzo w porządku, w
końcu było to dość małe grono osób, z których większość znałem już
wcześniej. Kiedy wydane zostały nasze (moje i Wojtka) pierwsze
produkcje – „Muff” i „Drutt”.
Za pieniądze, które dostaliśmy plus trochę oszczędności udało się
nam pojechać na trzy tygodnie na Mazury. Tak więc zachęta finansowa
była raczej słaba, ale muszę powiedzieć, że czas spędzony na
Mazurach całkowicie zrekompensował wysiłek włożony w stworzenie
tych gierek. Następna i zarazem nasza ostatnia oficjalna produkcja
czyli gra „Fatum”
również została wydana przez chłopaków z ASF, a co do kasy, to nie
przypominam sobie by pozwoliło to nam ustawić się w życiu. Z tego
co pamiętam to pieniądze uzyskane za jedną grę pozwalały kupić gołą
Amigę 500.
Drc:
Wiem z pewnych źródeł, że byłeś na co
najmniej dwóch zlotach atarowskich - Atari Stars Party (rok 1990!)
i późniejsze Shadows Party w 1994 roku. Jakie wrażenia stamtąd
wyniosłeś? Masz może jakieś pamiątki typu fotki z tego party i tym
podobne?
JG: Tu muszę powiedzieć, że informacje którymi
dysponujesz, nie są do końca prawdziwe. Na Atari Stars Party nie
byłem, natomiast na Shadows Party byłem z chłopakami z Gdańska. Z
tego co pamiętam, pojechaliśmy tam w składzie: Stanley i jego brat,
Dracon i moja skromna osoba. Możliwe, że był ktoś jeszcze, ale nie
pamiętam. Muszę powiedzieć, że sam nie wiedziałem czego spodziewać
po takim spotkaniu, ale było OK. To na tym party pierwszy raz
zobaczyłem, że na małym Atari można zrobić wypełnianą wektorówkę,
myk z trzema trybami graficznymi w jednej linii oraz zoom-rotatora.
Jedynym minusem był jakiś problem z liczeniem głosów po kompotach.
Niestety żadne pamiątki mi się nie zachowały a jedyne zdjęcie jakie
pochodzi z tego party, o którym wiem, to chyba to które jest
tutaj.
Drc:
Na małym Atari potrafiłeś (wciąż
potrafisz?) kodować i komponować muzykę (która do dziś mi się
podoba i uważam, że się zupełnie nie zestarzała!). Co preferujesz
bardziej? I gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś?
JG: Właśnie jestem w trakcie przypominania sobie
jak to było. Na razie można powiedzieć, że robię to „na sucho”,
używając do tego celu emulatora, MADS-a oraz WUDSN. Muszę
powiedzieć, że dużo przez te lata uciekło z pamięci i złożenie
prostego programu w asemblerze z własną DL i przerwaniami DLI i VBL
zajęło mi z trzy wieczory. Zawsze uważałem się bardziej za kodera
niż muzyka. Muzyką w MMF zajmowałem się raczej z konieczności, gdyż
w tamtym czasie znalezienie w Gdańsku kogoś, kto dołączyłby do
grupy w roli muzyka, było praktycznie niemożliwe. Jako "muzyk"
zaczynałem od przenoszenia MOD-ów z Amigi na małe Atari, z różnym
skutkiem. Pierwsze samodzielne utwory powstały, z tego co pamiętam,
do gier "Muff" i "Drutt".
Drc:
Jaki masz stosunek do tak zwanych coverów
w muzyczkach? Stanleyowi zarzucano przez długi czas, że (prawie)
żaden jego utwór nie był wymyślony przez niego, tylko dużo
zapożyczał, na przykład z Amigi (muzyka w "Mieczach Valdgira II").
Czy starałeś się tworzyć oryginalne kompozycje czy też chętnie
posiłkowałeś się dokonaniami innych?
JG: Tak jak mówiłem wcześniej, sam wiele kawałków
przeniosłem z Amigi. W tamtym czasie brak muzyków dawał się
wszystkim we znaki. Pamiętam sporo różnych demek, które oprawę
muzyczną zawdzięczały takim grom ja Zybex czy Draconus. Stanley
tworzył swoje covery w doskonały sposób i jego aranżacje na Atari
były naprawdę świetne. Przeniesienie amigowego 4-kanałowego moda na
3-kanałowego CMC nie było sprawą łatwą, a Stanley miał na to wiele
fajnych patentów.
Myślę, że udział własnych numerów we wszystkim co zrobiłem to
jakieś 40-50%. Niestety dzisiaj słuchając tych kawałków nie jestem
w stanie powiedzieć, które były przepisane z Amigi, a które to moje
własne numery.
Drc:
Jeśli idzie o sferę "audio" zaczynałeś
chyba kiedyś pisać w "Sound Trackerze", a potem już (tylko?) w
"Chaos Music Composer". Jak Ci się podobały oba programy? Dlaczego
okazało się, że ten pierwszy nie podbił rynku? Jak tworzysz muzykę
(miałeś jakiś syntezator do improwizowania, tak jak na przykład
miał gość o ksywie Trener z giełdy w gdańskim Żaku)?
JG: Wybacz, ale nie pamiętam czy pierwszy był "ST"
czy "CMC". Na "ST" zrobiłem chyba jeden albo dwa numery, na
przykład muzykę tytułową do gry "Artefakt Przodków".
Potem był już tylko "CMC" z poprawioną przez Stanleya tablicą
basów. „Sound Tracker” nie podbił rynku, bo miał w mojej ocenie
fatalne sterowanie, zdaje się że joystick był tu niezbędny, a to
mocno spowalniało pracę z tym programem. Również jego możliwości
brzmieniowe nie były zbyt duże, niemniej z tego co pamiętam Stanley
stworzył kilka całkiem fajnych utworów z jego wykorzystaniem. "ST"
miał też jedną naprawdę sporą zaletę - jego procedura odgrywająca
zajmowała znacznie mniej czasu niż procedura CMC.
Niestety, gościa o ksywie Trener nie znałem.
Drc:
Czy masz jakąś muzyczną edukację, która
pozwala Ci tworzyć tak miło brzmiące melodie jak ta z "Twarzy i
Cieni" ?
JG: Muszę przyznać, że aż włączyłem to demo
(„Twarze i Cienie”) by posłuchać tej melodii – cieszy mnie, że
tobie się ona podoba, ale jako autor muszę mieć "dystans do swojego
działa". Edukacji muzycznej nie mam.
Drc:
Na "ataroscenie" wypuściłeś parę demek
pod szyldem grupy, o której już wspominałeś, czyli Madman
Federation (MMF). Proszę o parę słów o tym - zarówno o grupie jak i
ich demach. Czyżby szykował się wielki come back grupy?
JG: MMF powstała, jeżeli dobrze pamiętam, w roku
1989 lub 1990. Tak jak mówiłem, założyliśmy tą grupę razem z
Wojtkiem, którego poznałem na giełdzie w Żaku. MMF wydało dwa dema:
„Twarze i Cienie” oraz „The First Explosion”. Pierwsze zostało
wydane bez specjalnej okazji, a drugie miało premierę na Shadows
Party 1994, gdzie - jak można znaleźć w necie - zajęło czwarte
miejsce (ale nigdzie nie jest napisane, że wystawione były tylko
cztery produkcje?). Z tego co pamiętam „The First Explosion” od
strony kodu i grafiki zostało napisane w około 5 dni, a muzyka
pochodziła ze "starych zapasów".
Come back? Hmm... ciekawy pomysł, ale raczej nie. Rodzina, dom i
praca nie pozostawiają wiele wolnego czasu na inne rozrywki.
Niemniej staram się odbudować bazę sprzętową – może za jakiś
czas…
Drc:
Przypomnij wszystkim, co to była za grupa
U.S.G. i dlaczego "niewiele" wydała na scenie?
JG: U.S.G (United Software of Gdansk) – ten pomysł
narodził się zaraz po Shadows Party w 1994 roku. Pamiętam, że
miałem nawet napisane jakieś pojedyncze efekty do pierwszego dema
jakie miało zostać wydane pod szyldem U.S.G. Niestety nic z tego
nie wyszło, a pewnie szkoda. Więcej na ten temat zostało już
wcześniej opisane
tutaj.
Drc:
Być może zdarzyło Ci się widzieć jakieś
mocne demoprodukcje na Atari XL/XE, zrobione na przestrzeni
ostatnich lat, po tym jak opuściłeś scenę? Na przykład "The
Asskicker", "Overmind", "Sheol", "Numen", "Reditus"? Powiedz parę
zdań na ich temat...
JG: Obejrzałem kilka z tych produkcji na
emulatorze. Co mogę powiedzieć – są niesamowite, chyba kiedyś nikt
nie myślał, że na małym Atari będzie można robić takie rzeczy.
Pozostaje pogratulować autorom, a małemu Atari życzyć kolejnych
takich produkcji. Widać, że prezentują zupełnie odmienny styl. Nie
ma w nich tak jak w starych demach, standardowych elementów typu
logos, efekt i jakiś scroll. Cała moc procka idzie na zrobienie
danego efektu i każdy cykl procesora jest na wagę złota. Szkoda, że
6502 brakuje mocy i sporo efektów robionych jest w trybie, gdzie
grafika umieszczana jest co drugą linie, lub w trybach z mniejszą
rozdzielczością. Jestem bardzo ciekaw, co zobaczymy w kolejnych
latach.
Drc:
Jesteś (współ)autorem paru niezłych gier
zręcznościowych - wspomnianych już "Muff", "Drutt", "Fatum"... Jak
je oceniasz z perspektywy czasu? Czy wzorem Henia Cygerta,
"wbudowywałeś" do nich jakieś tajne kody, ułatwienia, itp. ?
Chętnie je poznam...
JG: Pierwszymi gierkami były "Muff" i "Drutt". Po
tylu latach zawsze można powiedzieć, że coś można było zrobić
lepiej, ale wtedy to były nasze (moje i Wojtka) pierwsze produkcje
i szczyt naszych możliwości. Stworzenie tych gier wiele nas wtedy
nauczyło i pozwoliło nabrać doświadczenia.
Cheatów w "Muff
& Drutt| raczej nie było (a przynajmniej nie pamiętam). Natomiast
"Fatum" miało wbudowany tryb nieśmiertelności. Na ekranie jaki
pojawiał się po utracie życia należało wpisać „sit” i od tej pory
byliśmy "nieśmiertelni”.
Drc:
Jaki masz stosunek do abandonware? Czy
zezwalasz albo zachęcasz do kopiowania i używania swoich
(8-bitowych) gier współcześnie, na przykład dlatego, że firma,
która je wydała, już dawno nie istnieje? Jako dawny rezydent
giełdowy, powinieneś być pewnie wyluzowany w tym temacie.
JG: Abandonware – sama koncepcja jest bardzo
fajna. Niestety prawa do naszych produkcji "Muff", "Drutt", "Fatum"
zostały przeniesione na firmę ASF. Byłoby dużym nietaktem, gdybym
nawet po tylu latach namawiał kogoś do łamania tych praw mimo, że
firma ta dawno już nie istnieje. Faktycznie jako "stary giełdziarz”
moje podejście do praw autorskich było, ogólnie mówiąc, dość
lajtowe, niemniej teraz zmieniło się diametralnie.
Natomiast jeśli chodzi o wszystkie nasze pozostałe produkcje to jak
najbardziej zachęcam do ich używania :).
Drc:
Zdradzisz może, jak te gry powstawały,
podobno nie mogło się obyć się bez... Amigi. I jak skomentujesz
fakt, że wytrwałych graczy czeka przykra niespodzianka w grze
"Muff" (lub "Drutt", w którejś z tych dwóch), gdzie na dalszych
poziomach nie da się grać, bo są jakieś śmieci na ekranie i gra się
wiesza - czyżby nie było surowego testowania przed
wydaniem?
JG: "Muff & Drutt" były kodowane bezpośrednio na
małym Atari przy pomocy "Big Asemblera" autorstwa Heńka Cygerta.
Takie pisanie zawsze wiązało się z wiecznym brakiem pamięci, gdyż
na atarce musiał być uruchomiony "BA", a w pamięci musiał znajdować
się jeszcze kod źródłowy. Dużym plusem "BA" było to, że znajdował
się w całości pod ROM-em, co w pewnym sensie zostawiało trochę
więcej pamięci na źródło i właściwy program. W przypadku gry
"Fatum" sprawa wyglądała już dużo lepiej. Heniek , chyba z
Presley-em, zrobili kabel łączący po porcie joysticka Amigę z małym
Atari. Na Amigę napisany został cross-assembler, a od strony Atari
mały loader czytający dane z portu joysticka. Te wynalazki znacznie
poprawiły komfort pisania i usunęły wszystkie problemy z
bezpośrednim tworzeniem na Atarce. Można to porównać do
dzisiejszego pisania przy pomocy WUDSN i emulatora.
Co do problemów w tych grach to testowanie oczywiście było i nie
przypominam sobie, by pojawiły się takie problemy, jeśli jednak
jest tak jak mówisz to wielka szkoda.
Drc:
Jest sobie w katalogu gier AOL taka
pozycja i zgodnie z opisem wygląda na to, iż jest to tylko
„zajawka”, jakby niedokończona gra. Chętnie dowiedziałbym się
czegoś więcej na temat owego „Gromu”.
JG: Rozwiązanie zagadki jest proste – dawno temu
pismo „Tajemnice Atari” ogłosiło konkurs na krótki program/grę (do
5 kB) i „Grom” był podesłaną przez MMF propozycją. Niestety w
międzyczasie pismo upadło i wyniki konkursu nie są mi znane.
Drc:
Czy podoba Ci się projekt ASMA, w którym
sam (nieświadomie :) się
znalazłeś?
JG: Miło były ponownie po tylu latach znowu
usłyszeć te muzyczki. Projekt jest świetny, a najlepsze jest to, że
nadal znajdują się ludzie, którym się chce. Takie projekty dają
innym motywację do działania.
Drc:
A może masz jeszcze jakieś swoje muzyczki
do dodania do tej kolekcji?
JG: Niestety nie udało się odnaleźć moich starych
dyskietek z Atari, tam pewnie było jeszcze trochę innych numerów.
Niestety, w tej chwili są nie do odzyskania. To co udało się
odszukać to jakieś dyskietki z Amigi, gdzie mogą znajdować się kody
źródłowe do Fatum-a i może jeszcze czegoś Niestety nie mam Amigi,
by sprawdzić co dokładnie się na nich znajduje i czy w ogóle da się
je odczytać.
Drc:
Skąd pomysł na twój obecny "powrót do
źródeł" i ponowne działanie na małym Atari? To cieszy, a czy może
twój (prawie dorosły) syn też będzie się tu udzielał? Zaraziłeś go
może "retrobakcylem"?
JG: Przez przypadek trafiłem na jakąś stronę o
Atari w sieci. Potem znalazłem atari.org.pl i atarionline.pl i
zobaczyłem jak dużo ludzi nadal się tym zajmuje. To obudziło stary
sentyment do tego komputera. Muszę powiedzieć, że miałem pecha, bo
wszystko to zdarzyło się kilka dni po SillyVenture 2k11. Ominęło
mnie, z tego co widziałem na zdjęciach i filmach, super party. Może
za rok się uda tam być, jeśli będzie SV2k12.
Mój syn nie przejawia moich zainteresowań związanych ze sprzętem
retro, więc jego osoba raczej nie poszerzy grona miłośników małego
Atari.
Drc:
Skoro wróciła ci pewna nostalgia do
małego Atari i chcesz rozbudować sprzęt, to czy można chociaż
liczyć na jakieś twoje nowe muzyczki, które można wygodnie tworzyć
choćby w tym edytorze. A propos,
jak ci się on podoba?
JG: No nie wiem, tak jak mówiłem aktualnie staram
się odświeżyć wiedzę związaną z programowaniem atarki w 6502.
Program wygląda fajnie, ale w tej chwili raczej nie będę zajmował
się muzyką.
Drc:
Czy podzieliłbyś się swoją listą
ulubionych dem, gier i muzyczek z małego Atari?
JG: Nigdy nie byłem typem gracza, a w dodatku
minęło tyle lat. Tak jak wszyscy, grywałem w "River Raid",
"Zybexa", "Draconusa". W przypadku dem sytuacja jest podobna,
pamiętam niewiele starych produkcji, takich jak seria "The Top",
ale musiałbym je sobie odświeżyć, aby budować tu jakiś ranking.
Drc:
Jeśli trochę się "rozejrzałeś" po
przerwie na Atari, to zauważysz różne rozszerzenia do Atari, w
postaci czytników kart pamięci, przystawek do dysku twardego,
stereo i covoxa, 1 MB RAM, nowej karty graficznej (!) VBXE,
cartrdge'a z SID-em (z C64), itd. - jak ci się to podoba i czy
będziesz coś z tego nabywać dla siebie?
JG: Tak, można odnieść wrażenie, że sfera
sprzętowa rozwija się wspaniale. Pojawiły się projekty doskonałych
rozszerzeń i tu trzeba dodać, że ich wykonanie jest również świetne
– 100% profeski. Aktualnie, jak już wspominałem, staram się
odbudować bazę sprzętową związaną z małym Atari, ale również
postanowiłem zobaczyć co potrafiły 16-bitowe Atari. Aktualnie mam
Atari 65XE i 130XE, SIO2SD, SIC’a. Dodatkowo planuję instalację
stereo i 1MB RAM oraz VBXE, ale cena tego ostatniego nie zachęca do
zakupu, niemniej pewnie się zdecyduje. Z dużych Atarek udało mi się
wejść w posiadanie 1040STE i aktualnie badam jak można ten komputer
rozbudować.
Drc:
Jeśli już nabędziesz VBXE, czyli ten
potężny "dopalacz" grafiki do małego Atari, to czy nie będzie cię
kusić wypróbowanie jego możliwości? On ma pewne podobieństwa do
kart z Amigi, na przykład blitter.
JG: Niewątpliwie używanie tego rozszerzenia jest
kuszące, problemem tutaj jest raczej ilość działających na rynku
egzemplarzy. Podejrzewam, że ich liczba nie przekracza 100.
Oczywiście zawsze w odwodzie pozostaje emulator "Altirra", który
emuluje to rozszerzenie, ale to już nie to samo co
żywa
Atarka. Z tego co wiem to blitter z VBXE ma tylko pewien podzbiór
funkcjonalności blittera Amigi, nie ma na przykład rysowania linii
i wypełniania. Posiada za to, jeśli się nie mylę, możliwość
skalowania danych podczas kopiowania. Tematowi VBXE przyjrzę się
dokładniej dopiero gdy będę miał to rozszerzenie.
Drc:
Proszę jeszcze na koniec o parę słów na
koniec tego wywiadu, może chcesz tez kogoś pozdrowić? Wielkie
dzięki za uwagę, poświęcony czas i ciekawe odpowiedzi!
JG: Pozdrawiam wszystkich miłośników małego i
dużego Atari, licząc na to, że grono użytkowników starych
komputerów będzie się rozrastać.