Krzysztof „Kaz” Ziembik: Twój pierwszy komputer to...
Maciej „Wiewiór” Wiewiórski: ...Atari 65XE. Pierwszy własny. Po skończeniu podstawówki udało mi się uprosić rodziców, no i za ciężkie oszczędności (około 125 USD) zakupiłem w Pewex'ie Atarynkę. Dzisiaj w tym miejscu jest zupełnie inny sklep, ale zawsze jak tam przejeżdżam to wspominam tamtą chwilę. Po jakimś czasie odkupiłem od kolegi z klasy lodówę czyli LDW2000, bo on przesiadł się na Amigę 500. Do dzisiaj mam ten sprzęt, chociaż w szufladzie i to u rodziców. Ale działa i ma się dobrze. Chociaż ojciec namawia mnie, aby go sprzedać jakiemuś "zapaleńcowi". Powtarzam mu, że nie będę płacił sam za swój sprzęt :-).
Kaz: Dlaczego wybór padł na Atari?
MW: Atari w tamtym czasie walczyło na rynku z Commodore C64. Na osiedlu miałem dwóch kumpli z Atarynką, jednego ze spektrusiem-gumiakiem, jednego z Commodore C64. Spectrum znikał z rynku, więc mając po sąsiedzku kumpli z doświadczeniem, zdecydowałem się na górę Fuji, jak mawiało się czasami na logo Atari.
Kaz: Jak się zaczynała Twoja przygoda z komputerem?
MW: Domowy magnetofon Kasprzak i godziny oczekiwania na grę... W tamtym czasie nie myślało się o "prawach autorskich", gry kopiowaliśmy od siebie nawzajem. A kopalnią softu była giełda komputerowa przy ulicy Grzybowskiej. Z tamtego okresu pamiętam kilka prostych demek, z logo Atari czy lecącym statkiem kosmicznym. Pamiętam te szerokie piksele i wiele kolorów naraz. Adrenalina. Czy stałem się "żarliwym" Atarowcem? Nie wiem. Stworzyliśmy paczkę kumpli, którzy chcą coś osiągnąć i coś fajnego zrobić. Wówczas nie bardzo wiedziałem, co będę robił w życiu, ale ciągnęło mnie do programowania oraz gier (nie wiem do czego bardziej). W tamtym czasie od Kaczora dostałem książkę „Atari Basic” autorstwa pana Miguta, wydawnictwo SOETO. Wakacje 1989 miałem zapewnione z nosem w książce. Gdy potem na przykład słyszałem gdzieś lecący śmigłowiec to zastanawiałem się nad algorytmem i parametrami dźwięku, aby go odtworzyć na Atarce. Później napisałem całe dwie gierki w Turbo Basicu XL – lot przez asteroidy i podróż przez jaskinie.
Pamiętam, że spotykaliśmy się na giełdzie komputerowej. Tam poznałem kiedyś Gizmo, ludzi z Our5oft i Mirage Software. Potem kontakty z nimi pomogły wydać nasze produkcje. Na giełdzie też poznaliśmy się z Huskym (brał udział w pisaniu softu do TOMSA), który trafił do naszej grupy DMDV (Doomsday Development). Z dzisiejszej perspektywy ówczesna giełda komputerowa wydawać się mogła kloaką piractwa, jednakże wówczas była praktycznie jedynym źródłem oprogramowania i sprzętu. Jeśli się jeździło na giełdę to po dyskietki, gry, użytki i pogadać z ludźmi. Ceny sprzętu były kosmiczne, bo wszystko było z Zachodu. Giełda więc integrowała środowisko sceny i twórców (czasem „tfurców”). Była poniekąd miejscem, w którym ludzie pokazywali co potrafi "ich maszyna". Duże wrażenie robiły na mnie demka, muzyczki, gierki, które ludzie puszczali na swoich maszynach, ściągając widownię składająca się zarówno z małych dzieciaków, jak i dorosłych.
Kaz: Wspomniałeś, że tworzyliście paczkę. Kogo miałeś na myśli?
Spotykałem się z Mirosławem "Mirasem" Sobczakiem i Marcinem "Kaczorem" Baryłką i tłukliśmy w różne gierki: „Mercenary”, „Phantasie”, „Behind Jaggi Lines” czy klasykę epoki „Montezuma’s Revenge”. Zawsze z wypiekami na twarzy oglądaliśmy świeże demka. Z jednego z takich posiedzeń pamiętam tekst, który powtarzaliśmy potem jako przykład tworzącego się języka polsko-angielskiego. W grze „Phantasie” można zapisać grę tylko po wejściu do miasta, w karczmie. Mieliśmy jechać na giełdę i poganiam Mirasa lub Kaczora, aby zapisał stan i się zbierał. Mija minuta odczytu z dysku i słyszymy "O nie, muszę beknąć do tałna, bo nie sejwnąłem gejma".
Po jakimś czasie Miras miał już Amigę 500. Potem ja też zakupiłem A500, potem sprzedałem i kupiłem PC. Zaczęliśmy myśleć poważniej o własnej produkcji na Atari. Najpierw zrobiliśmy demko „Star Fleet”. Miras wykorzystał do niego obrazki z wahadłowcami, które namalowałem jakiś czas wcześniej w „XL-Art”. Potem obmyśliliśmy i zrobiliśmy „T-34 The Battle”. Kaczor wpadł na pomysł motywu z Terminatora, dorobiłem do tego grafikę do animacji. Miras wyciął sample. Potem zrobiliśmy „Sex Versi”, tutaj miałem mniej pracy. Za to Kaczor popisywał się swoim talentem muzycznym.
Kaz: Jak to się stało, że zacząłeś współpracę z pismem „Top Secret”?
MW: W czasie wakacji 1992 roku pojawił się numer „TS” w zupełnie nowej formule. Wtedy nie przypuszczałem, że po powrocie z wakacji trafimy do redakcji tego pisma. Rafał Piasek współpracował z „Bajtkiem”, pisząc teksty o C64 i powiedział nam, że „TS” szuka redaktorów do gier na Atari. Poszliśmy do redakcji z Kaczorem. Redakcja mieściła się w dwóch pokojach starej kamienicy na ulicy Wspólnej. Całe piętro zajmował wówczas "Sztandar Młodych" - dziennik z czasów komunistyczno-socjalistycznych, który uruchomił „Bajtka” w 1986 roku. Zastaliśmy w redakcji niedużego, okropnie chudego pana, którym był Marcin Borkowski - naczelny pisma. Tak zaczęliśmy. Najpierw poszły teksty próbne. Zapomniałem swój podpisać. Borek chciał go puścić, więc wymyślił ksywę MR. Undefined. I tak jakiś czas się podpisywałem.
Kaz: Przyjemnie się tam pracowało?
MW: Tak, z dużym zapałem jeździłem do redakcji na Wspólną. Czasami na lekcji, a byłem wtedy w liceum, nie mogłem się skupić, bo myślałem o jakimś tekście, który jeszcze wymagał poprawki. Chciałem, aby opisy były jak najlepsze, więc zacząłem rysować do nich mapki. Kaczor narzekał, że pojawiały się tylko platformówki. To była nasza zmora. Pierwotnie opisywaliśmy gry, które mieliśmy z giełdy. Potem pojawiały się gry przesyłane przez dystrybutorów. Niestety wszystkie były komnatówkami. Jedne lepsze, inne gorsze. Starałem się je recenzować niezbyt ostro, rynek Atari się kurczył, widać było, że jakośś zastępowana była przez ilość. To nas trochę bolało, że nie ma prawdziwych rarytasów. Marzyły się nam gierki z grafiką izometryczną, ale te dopiero pojawiły się na PC.
W tamtym czasie (rok 1993) miałem w domu także Olivetti PC 286 z całym 1MB RAM i na nim rysowałem mapki do gierek atarynkowych. Potem pamiętam, że pomagałem w przygotowaniu części grafiki pisma - panel z ocenami był moja produkcją. Największym dla mnie szczęściem redakcyjnym był moment, w którym otrzymaliśmy kartę TV do redakcyjnego peceta, tak zwany grabber. Wtedy uprościła się nam cała procedura pozyskania obrazu z Atarynek, chociaż instalacja tej karty na PC i Windows 3.11 nie była łatwa. Wcześniej to Miras pomagał w redakcji zrzucać na Atari całe ekrany, które trafiały potem jako bitmapy bezpośrednio do składu DTP.
Przez jakiś czas spotykaliśmy się na Saskiej Kępie, gdzie „Spółdzielnia Bajtek” miała swoją siedzibę. Tam też fizycznie powstawały redakcyjne komiksy. W tamtym czasie technologia DTP się rozwijała, więc było pole do popisu. Wojtek Jabłoński tworzył komiksy do „TS”, potem został naczelnym „Bajtka”, o ile wiem. Właśnie w redakcji pierwszy raz widziałem „Photoshopa” i „Corela”. Wtedy to była nowość. Tworzenie map całych gier było tez niezłą frajdą.
Pamiętam, że gdy „Sztandar Młodych” wypowiedział lokal „Bajtkowi” to redakcję przeniesiono na Ursynów i wtedy pewnego weekendu ktoś ukradł wszystkie komputery. Do dzisiaj pamiętam jak chłopaki wspominali, że kable poucinane były nożem. Potem nowe komputery były poprzykręcane do podłogi i biurek śrubami, ale już w tym czasie pisałem i bywałem w redakcji znacznie rzadziej.
Kaz: A kiedy i dlaczego zakończyła się Twoja współpraca z „TS”?
MW: W 1994 roku zdałem maturę i poszedłem na studia. Miałem bardzo dużo zajęć, więc na pracę dla „TS” zostawało coraz mniej czasu i energii. A wiadomo, zrobienie opisu gry wymaga dużo czasu. Ostatecznie chyba w 1995 roku przestałem współpracować z „TS” i „Bajtkiem”. Wtedy znalazłem, dzięki doświadczeniu zebranemu w „TS”, pracę w poligrafii.
Kaz: Czy miałeś jeszcze inne zainteresowania komputerowe oprócz grania?
Interesowało mnie programowanie, ale bardziej w kontekście grafiki i animacji. Stąd owoc w postaci „Star Fleet”, demka, do którego robiłem grafikę i które wydaliśmy jako grupa DMDV. Potem już komercyjnie robiłem grafikę do „T-34 The Battle” i częściowo do „Sex Versi”.
Gdy zaczynałem pracę w „TS” zainteresowałem się DTP. Była to nowa technologia w poligrafii, wymagająca dużo od oprogramowania i sprzętu. Wówczas królowały na rynku pecety 286, 386SX i tym podobne. Tak zaczęła się moja przygoda z DTP, która trwała do 2001 roku, kiedy moje relacje zawodowe zaczęły zmierzać w innym kierunku.
Kaz: A zainteresowania pozakomputerowe?
MW: Poza komputerem grałem w osławione RPG. Pierwszy był „Warhammer”. Kaczor jakimiś kanałami załatwił podręcznik i pamiętam, że graliśmy wiele razy nocami. Mój tata zupełnie tego nie rozumiał. Potem sam opracowałem, opierając się pierwotnie na mechanice „Warhammera”, własny system SF – „Omega System”. W efekcie wyszło coś w rodzaju Story Telling. Prowadziłem go dla kumpli przez kilka lat. Nie został wydany, zabrakło mi trochę energii.
W latach 80-tych chciałem nakręcić amatorski film na VHS. Skrzyknąłem kilku kumpli. Miał to być film SF. Skręciliśmy kilka scen. Nawet robiłem do tego efekty specjalne. Złożyłem z wypatroszonych lamp radiowych, które mi tata przyniósł z pracy, statek kosmiczny. Dwa krzesła i żyłka wędkarska tworzyły niewidoczną pajęczynę, na której przesuwałem statek. Wszystko na tle czarnego kartonu z mrowiem "gwiazd", czyli drobnych otworków podświetlonych lampką biurkową. Oczywiście w projekcie zamierzaliśmy wykorzystać Atari. Ale ostatecznie projekt poległ na problemach typu: "Marcin musiał iść się uczyć". Do dzisiaj została jednak z tego pewna nutka filmowca, gdyż z kolegą kilka lat temu nagraliśmy kilka teledysków, które zamieściłem na swojej stronie internetowej. Obecnie spełniam się jako filmowiec mojej rodziny.
Kaz: Trzymasz jeszcze swoje Atari z tamtych czasów?
MW: Oczywiście, że tak. Mam swoje stare Atari 65XE, z rozbudowana pamięcią do 128KB, ze stacja dysków LDW2000, baterią dyskietek plus dwa dżojstiki. Wszystko sprawne, aczkolwiek podkurzone. Leży w szufladzie w moim starym pokoju w mieszkaniu rodziców.
Kaz: Skoro zakurzone, to rozumiem, że chwilo :) nie używasz. A przeglądasz czasem strony o Atari albo uruchamiasz emulator?
Tak, czasami przeglądam strony o Atari. No i emulator Atari mam na swoim laptopie. Zdarza mi się zagrać na nim w „River Raid” czy „Montezuma’s Revenge”.
Kaz: Ulubione gry i użytki?
MW: Moim ulubionym programem był „XL-Art”. Bez niego jak bez ręki. To w nim powstały grafiki do naszych produkcji. Był banalnie prosty. Brakowało "tylko" myszki. „RAM-Brandt” był bardzo ciężki w obsłudze i miał kilka błędów.
Z gier bardzo lubiłem „Seven Cities of Gold”, „Montezuma’s Revenge”, „Behind Jaggi Lines” (genialna animacja), „M.U.L.E.” czyli generalnie przygodówki. Do dzisiaj mnie ciągnie do przygodówek i strategii, ale niestety (albo stety) cały czas poświęcam rodzinie, więc gry czekają, aż syn podrośnie, bo póki co interesuje go klawiatura w kwestii wydłubywania klawiszy, co oznajmia słowami "o! wydłubałem!".
Kaz: Czy dałbyś po latach radę coś narysować na Atari?
MW: Oj, dawno nie bawiłem się w produkcyjną działalność na Atari. Czasy, kiedy robiło się za "ręczny digitizer", jak na mnie mówili Kaczor i Miras, minęły. Dzisiaj pewnie bym jeszcze mógł poustawiać pikselki „XL-Artem” w coś konkretnego, chociaż dawno już tego nie robiłem na Atarynce. Chociaż dzisiaj często pracuję w „Photoshopie” i praca z grafiką nie jest mi obca.
Kaz: A jak wygląda Twoje życie pozahobbystyczne?
MW: Obecnie jestem szczęśliwym mężem oraz ojcem 2-letniego synka. Pracuję w firmie logistycznej jako analityk od spraw IT. Wcześniej robiłem sporo rzeczy. Zaraz po „TS” zajmowałem się DTP, pracowałem w agencji reklamowej, tworzyłem strony WWW, byłem administratorem sieci, montowałem prognozę pogody w jednej z telewizji, i omal nie zostałem redaktorem w „Click'u”. Obecnie skupiam się na jednej pracy i na zajęciach domowych i rodzinnych. Czekam aż będę mógł synkowi pokazać Atari oraz dawne czasy. Tylko czy współczesna młodzież zrozumie co to znaczy mieć prostokątne piksele i aż cztery kolory?
Kaz: Dziękuje za rozmowę i wszystkiego dobrego w nowym roku!
Informacje dodatkowe:
tutaj znajdziecie więcej recenzji Wiewióra z "Top Secret",
Kaz dzięki za przeprowadzenie ciekawego wywiadu :)
xeen @2010-01-10 21:48:54
fajny wywiad, amatorski film SF - szacunek:)
w tekście jest malutki zgryz do przeredagowania : Skoro zakurzone, to rozumiem, że chwilo :) nie używasz. A przeglądasz czasem strony o Atari albo uruchamiasz emulator. - to chyba wypowiada Kaz
> "O nie, muszę beknąć do tałna, bo nie sejwnąłem gejma".
ROTFL, pamiętam, to byłem ja. :-)
A kręcenie filmu pamiętam. Mieliśmy po 13 - 14 lat. Za statek kosmiczny "Coulomb" rzeczywiście robiło wnętrze od lampy podrasowane przez Wiewióra. Wyglądało to zaskakująco dobrze. :-) Problem mieliśmy z animacją poklatkową robotów. ;-)
A Atari robiło za monitor komputera pokładowego. Nawet napisałem program, który wyświetlał różne parametry lotu. Film w założeniach miał być przewrotnym, postmodernistycznym nawiązaniem do "Alien", "Aliens" i "Gwiezdnych Wojen" i opowiadać o walce człowieczeństwa z bezduszną techniką. ;-)