Pewnego pięknego popołudnia, czytając nowinkę, która w większości opracował Arek, i przygotowując się do kontynuacji rozpoczętych tam wątków, pomyślałem, że warto by się rozejrzeć za autorem gry Profesional Killers, żeby osobiście mógł wyjaśnić pewne intrygujące szczegóły towarzyszące grze. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Zapytanie w Googlu dało oczywiście wiele odpowiedzi, ale tylko jedna mogła być prawidłowa. Korzystając z detektywistycznej żyłki, która czasem bierze górę w mej naturze, wytypowałem jednego osobnika, który nie tylko miał nazwisko identyczne z autorem gry, ale i inne okoliczności wskazywały, że jest to poszukiwana przeze mnie osoba. Wysłałem maila i... bingo! Poczułem się dumny, że pierwsze podejście zakończyło się kompletnym sukcesem. Autor mógł dawno zmienić zainteresowania czy przenieść się za granicę. W końcu od napisania gry minęło dokładnie 16 lat... Okazało się jednak, że Radosław „Karol” Karolak jest wciąż w Polsce, wciąż ma sentyment do Atari i co najważniejsze, dał się namówić na wspominki. A oto jak przebiegała nasza pogawędka:
Współczesny Radosław Karolak
Krzysztof Ziembik: Byłbym wdzięczny, gdyby udało mi się namówić Cię na wywiad. Okazja ku temu znakomita, ponieważ ostatnio opisywaliśmy odbezpieczanie Twojej gry "Professional Killers", a wkrótce pojawi się też druga część artykułu, tym razem o dwóch autorach, którzy naśladowali Twój program i napisali na początku lat dziewięćdziesiątych dwie różne gry o tym samym tytule, z czego wybuchła afera, upubliczniona w „Tajemnicach Atari” tutaj i tutaj. No właśnie, czy wiedziałeś, że miałeś naśladowców i że doszło między nimi do oskarżen o plagiat?
Radosław Karolak: No proszę, a ja w nieświadomości żyłem sobie spokojnie tyle lat :) Pierwsze słyszę o sprawie, ale myślę, że temat i nazwa mojej gry była na tyle "popularna" w literaturze i filmach, że ciężko by było komukolwiek rościć sobie do niej wyłączne prawa.
KZ: A co Ciebie konkretnie zainspirowało do napisania takiej gry?
RK: To miał być generalnie żart. Czytając swoje teksty z tej gry, po tylu latach, czuję spore zażenowanie. Są strasznie... pretensjonalne :) Ale wracając do meritum... Wtedy wiele osób robiło dema ośmieszające użytkowników konkurencyjnych maszyn. Chciałem zrobić coś podobnego, zażartować z kolegi i jeszcze dać ludziom szansę postrzelania do pierwszego prezydenta III RP (czy ktoś jeszcze pamięta tamte hasła: "precz z Wojciechem, naród z Lechem?"). Pomysł, żeby do tego wykorzystać płatnych morderców, przyszedł mi do głowy chyba podczas oglądania filmu T.A.G. ("The Assasin Game"). Akcja tego filmu toczyła się na terenie kampusu amerykańskiej uczelni. Studenci zorganizowali sobie grę, polegającą na tym, że wylosowany gracz był jednocześnie ofiarą i zabójcą. Należało przygotować zamach na ofiarę, jednocześnie nie dając się zabić temu, który miał kontrakt na nas. Używali do tego pistoletów na strzałki z przyssawkami, ale w pewnym momencie jeden z uczestników gry, który... hmm... nie potrafił przegrywać, przestawił się z broni-zabawki na broń palną.
KZ: Pierwszą ofiarą w Twoje grze jest Michał Gierlik. Zawsze miałem wrażenie, że to jakiś Twój nielubiany profesor albo inna persona mającą odpowiednik w rzeczywistości. Kim jest Michał Gierlik?
RK: Michał, z którego chciałem zażartować, to mój kolega z LO i niesamowity oryginał. Ale w pewnym sensie trafiłeś w dziesiątkę. Michał jakiś czas temu obronił doktorat z fizyki i od paru lat pracuje na Uniwersytecie Warszawskim :) Michał był zresztą źródłem wielu anegdot w całym naszym środowisku. Pamiętam, jak wybuchła pierwsza wojna w Iraku. Atak lotniczy zaczął się późno w nocy naszego czasu, więc w szkole wszyscy o tym rozmawiali rano, tuż przed matematyką. Matematyczkę mieliśmy jednak dość ostrą, więc w czasie lekcji panowała kompletna cisza. Jakieś 20-30 minunt po dzwonku nagle otwierają się drzwi, staje w nich Michał i bez żadnego słowa usprawiedliwienia za spóźnienie, albo choć zwykłego "dzień dobry" wyrzuca ręce w górę i krzyczy "Ha! Dopierdoliliśmy im!" (chodziło o to, że samoloty amerykańskie zdmuchnęły irackie MiG-i w pierwszej godzinie wojny). Po czym grzecznie siada na swoim miejscu i bez słowa wyjmuje książki i zeszyty :)
Moja mama też miała okazję poznać Michała i też jest to anegdota. Wtedy, gdy pisałem „PK”, moja matka była pielegniarką i często pracowała w systemie 12/24 (12 godzin w szpitalu, 24 godziny odpoczynku), więc wracała do domu o różnych porach. Najczęściej w ogóle nie zaglądała do mnie do pokoju, bo wiedziała, co tam zastanie. Jednego faceta przy kompie i trzech innych rozmawiajacych na przykład o tym, czy da się usłyszeć w próżni "świst laserowych dział" (rozgrywka w "hot seat mode"), masę pustych butelek po piwie i kłęby papierosowego dymu. Kiedyś wróciła do domu około północy i szybko położyła się spać. Obudziły ją jakieś dziwne odgłosy z kuchni. Zerknęła na zegarek: trzecia w nocy. Wstała więc, bo myślała, że może syn wreszcie wyrzucił kolegów i postanowił coś zjeść. Wchodzi do kuchni i w słabym świetle otwartej lodówki widzi faceta do połowy w niej schowanego (jakby chciał wejść do środka). Spodziewała się mnie, więc zaskoczona stoi bez ruchu (w nocnej koszuli), a nieznajomy facet "wychodzi z lodówki", odwraca się, widzi ją i zupełnie poważnie mówi: "Dzień dobry. Jest szynka?" :) W takich okolicznościach właśnie, moja mama poznała Michała.
KZ: W pewnym momencie pojawiłeś się na giełdzie „Bajtka”, o czym dowiadujemy się właśnie z gry „PK”. Miałeś własne stoisko czy pracowałeś dla kogoś?
RK: Jak trafilem do LO to miałem dość ciężką sytuację materialną w domu (rozwód rodziców, a potem choroba matki). Kolega z LO, znany Ci z „Professional Killers” Michał, jeździł na giełdę ze swoim C64 i pomógł mi tam "zacząć". Michał jest wzrostu pana Wołodyjowskiego, ale od wczesnego dzieciństwa trenował judo i był niezastąpiony w zdobywaniu "dobrego stolika" (wtedy na giełdzie nie było rezerwacji).
KZ: To były gorące czasy przemian społecznych, także w świecie komputerowym. Czy pamiętasz jakieś ciekawe historyjki z tamtego giełdowego okresu?
RK: Tak, ale one nie nadają się do publicznego opowiadania :) Mogę natomiast podzielić się pewnymi wrażeniami, które z perspektywy czasu mocno mnie kiedyś bawiły. Gdy zaczęło się głośniej mówić o prawach autorskich (może nawet powinienem powiedzieć: gdy w ogóle zaczęło się mówić o prawach autorskich) to czołowymi ekspertami występującymi w mediach i wypowiadającymi się na ten temat byli moi dawni koledzy z giełdy. Nie wymienię ani konkretnych nazwisk, ani firm, ale do dziś pamiętam, jak skręcałem się ze śmiechu słuchając kolejnego "młota na piratów", wypowiadającego się w TV. Dobrze pamiętałem, że zanim założył z kolegami firmę zajmującą się wydawaniem zachodnich gier w Polsce, pracował stolik w stolik ze mną czy wręcz odkupił ode mnie "interes" (kompy, bibliotekę pirackich gier), gdy się wycofywałem z tej zabawy. To taki chichot historii, że polski legalny rynek oprogramowania był organizowany przez eks-piratów.
KZ: Skoro wspominasz o piractwie, chciałbym zapytać o kulisy wprowadzenia zabezpieczenia zastosowanego w „PK”? Czemu to miało służyć? A może przypomni Ci się, skąd zaczerpnąłeś program zabezpieczający, bo nie wygląda on na pisany przez Ciebie...
RK: Proszę potraktować moje słowa jako "prawdopodobne, ale nie 100% pewne". Grę pisałem około 3 dni, a zrobienie tego zabezpieczenia zajęło mi około godziny i po tylu latach naprawdę słabo to pamiętam. Wydaje mi się, że było to tak. Stali klienci dostawali program z ostrzeżniem, ale bez tego dodatkowego programiku. Ale ponieważ był to okres na giełdzie, gdy malał już popyt na programy dla Atari, to relacje z "konkurencją" były dość napięte. Obawiajac się, słusznie zresztą, że kupią mój program przez podstawionego klienta, naprędce zrobiłem coś, żeby ich nieco opóźnić. Wydaje mi się, że ten programik, który zastosowałem, nie był w założeniu trojanem. Możliwe, że był to program narzędziowy, robiący "coś", ale przypadkowo okazało się, że odpalenie go w określonych okolicznościach może być groźne dla kompa, względnie uszkodziłem go, grzebiąc po sektorach, gdzie był zapisany, co objawiło jego "dodatkową funkcjonalnością" :) Nie jestem w stanie tego odtworzyć, bo starannie pozacierałem ślady oryginalnej nazwy tego programu.
Przepraszam wszystkich, którzy ucierpieli z tego powodu, bo na pewno byłem świadom konsekwencji działania tego softu. Zresztą, pewne doświadczenia wyniesione z tego zdarzenia zaowocowaly ostatnią grą, jaką napisałem na PC, ale nie mogłem znaleść wydawcy. Gierka nosiła nazwę "Rosyjska Ruletka", a stawką w niej były pliki na twardym dysku. W przypadku przegranej program losowo kasował dowolne pliki z HDD.
KZ: Możesz mi udostępnić tą grę? Przyznam, że pomysł brzmi intrygująco...
RK: Gierka była bardzo zaawansowana, ale grafiki nie zostały przygotowane (ikonek głównie), bo projekt w pewnym momencie upadł. „Mirage”, które miało to wydać, przestraszył ich prawnik. Wycofali się z przedsięwzięcia, obawiając się, że jeśli pracownik w jakiejś firmie zagra i w wyniku tego straci ważne dane firmowe, to jego pracodawca będzie mógł pozwać „Mirage”. Poza tym, całą grafę dynamiczną do tej gry robił gość, którego poleciło nam „Mirage”. Profesjonalny grafik zrobił animację w 3D Studio (o ile pamiętam) i nie mogłbym wypuszczać czyjejś pracy bez porozumienia z nim. A kontakt nam sie urwał, gdy facet wyjechał na stałe do USA. Ale to czysto teoretyczna rozmowa, bo i tak nie mam żadnych dyskietek z tamtego okresu.
KZ: Co oznacza „Tir-Soft”? Używana przez Ciebie ksywa czy nazwa Twojego giełdowego stoiska?
RK: „TiR Soft” od Tomek i Radek. Jak się zaczynałem bawić w handlowanie na giełdzie to planowaliśmy to robić wspólnie z kolegą. On sie praktycznie od razu wycofał, ale nazwa została...
KZ: Ile kopii gry „PK” udało Ci się sprzedać? Pamiętasz jakieś cyfry?
RK: Nie jestem w stanie podać konkretnej liczby, ale myślę, że sporo. Pamiętam, że ja bardzo długo siedziałem na giełdzie w Atari, nawet wtedy, gdy już sam zacząłem używać Amigi. O ile pamiętam, to moje stoisko na giełdzie było jednym z trzech, które "zostały". Cała reszta migrowała już do kompów kolejnej generacji. W pewnym momencie miałem pracownika, który siedział za mnie na stoisku, a ja „latałem” po giełdzie. To był mniej więcej ten okres, gdy na Zachodzie nie wychodzily już żadne nowe gry na Atari, a u nas jeszcze nie zaczęły powstawać. Mój pracownik był bardzo spokojnym człowiekiem, ale po dwóch miesiącach zaczął gryźć klientów, którzy co weekend przychodzili na giełdę z sakramentalnym pytaniem: "czy są jakieś nowości na Atari?" :) I to on wpadł na pomysł, żeby zacząć sprzedawać „PK”. Bo sama gra pierwotnie była pomyślana jako żart.
KZ: Czy zgłaszali się do Ciebie osobnicy, którzy ukończyli grę i zgodnie z obietnicą w programie, chcieli odebrać nagrodę czyli darmowe kopiowanie gier?
RK: Tak, kilka osób średnio na każdą giełdę. Zresztą, w ten sposób poznałem też jednego ze swoich najlepszych przyjaciół, z którym utrzymuję kontakt aż do dziś.
KZ: Czy „Profesional Killers” była Twoim jedynym programem/grą na Atari?
RK: Nie. Pisałem sporo prostych programikow, w miarę potrzeb. Na przykład programik rzucający kostkami do sesji RPG (D6, D10, D12...) na żywo (zainspirował mnie do tego jeden z graczy, któremu zawsze "szczęśliwie" wypadało na zwykłych kościach maksimum). Albo programiki wspomagające papierowe gry, w których było sporo obliczeń, na przykład podczas walki. Kiedyś też bardzo podobał mi się taki rodzaj gier/książek, w których zależnie od podejmowanych decyzji przechodziłeś do czytania tekstu na podanych stronach (wyglądały one mniej więcej tak: "W jaskini widzisz skrzynię. Próbujesz ją otworzyć? Jeśli tak - idź do strony XX, jeśli nie - do YY, jeśli wcześniej znalazłeś klucz, możesz go teraz użyć - idź do strony ZZZ"). Zacząłem wymyślać własne i robić ich komputerowe wersje.
KZ: Porozmawiajmy też o początkach Twojej drogi w świecie komputerów. Jaki był Twój pierwszy komputer i w jaki sposób stałeś się jego właścicielem?
RK: Atari. To był jedyny komputer, jaki wtedy miałem okazję poznać bliżej, bo miał go kumpel. No i był dostępny w Peweksie, a ja wtedy o giełdzie wiedziałem niewiele. To było rok przed tym, jak sam kupiłem komputer. Więc piąta klasa podstawówki, około 84-85 roku, tak mi wychodzi z obliczeń :) Atarowcem w pełnym tego słowa znaczeniu zostałem w 6-tej klasie. Złamałem rękę dość poważnie i dostałem sensowne odszkodowanie. Resztę dołożył ojciec, głównie z tego powodu, że wypadek miałem, gdy znajdowałem się "pod jego opieką" i miał poczucie winy :)
symbol zachodniego luksusu w szarej rzeczywistości PRL-u
KZ: A w jakich okolicznościach zacząłeś programować?
RK: Nie wiem od jakiego minimalnego poziom umiejetności można mówić o programowaniu, ale jeśli mówimy o pisaniu jakiś prostych programów to natychmiast po zakupie komputera. Nie było mnie stać na zakup Atari z magnetofonem, więc postanowiłem działać metodą małych kroczków. Gdy razem z ojcem kupiliśmy kompa, okazało się, że jest on bezużyteczny bez dodatkowego urządzenia. Ojciec jednak nie stanął na wysokości zadania (czytaj: nigdy nie próbuj oszukać kogoś, kto ma ten sam zestaw genów co Ty :) ) i zamiast sięgnąć ponownie do skarpety powiedział "co chciałeś to masz!". Mimo wszystko magnetofon kupiłem jakieś pół roku po zakupie kompa. Do tego czasu siedziałem przy nim i uczyłem się pisać proste programiki w Basicu, a za pamięć masową służyła mi kartka papieru :)
KZ: Czy ograniczałeś się tylko do Atari Basic, w którym napisany jest „PK”, czy może zacząłeś korzystać z innych języków?
RK: Pisałem jeszcze w Pascalu, ale to już chyba na PC. Wspólnie z dwoma kolegami pisaliśmy też soft dla konkretnych klientów: programy magazynowe, fakturowo-księgowe, pamietam też jakieś zamówienia od ludzi zajmujących się wyceną nieruchomości, adwokatów liczących czas pracy, etc. A z ciekawostek związanych z softem na Atari pamiętam, że najoryginalniejszym zleceniem był program dla gościa, który robił "ozdobne budy dla psów" :) Z tego, co pamiętam, to mieszkał w Józefowie albo Michalinie pod Warszawą (linia Otwocka). Był to teren, gdzie mieszkali i mieszkają nadal raczej dość zamożni ludzie (w komunie to było zagłębie "prywaciarzy"). Facet robił i sprzedawał budy dla psów kasując za to jakieś chore pieniadze (1 buda średnio kosztowala 4-5 średnich pensji) i chciał mieć program, który doda mu autorytetu podczas rozmów z klientami. Nie było tam żadnej wizualizacji projektów (te sam robił odręcznie – pamiętam, że miał spory talent plastyczny), ale komputer liczył mu materiałówkę i niezmiennie wypluwał z siebie wysokie ceny :)
KZ: A może masz zachowane jakieś swoje dokonania (dyskietki, programy) z czasów Atari?
RK: Niestety, cała moja biblioteka dawnych produktów z Atari przepadła przy okazji kolejnej przeprowadzki. Ale uważam, że nawiększym hołdem, jaki mogłem złożyć tej maszynce było wydanie na PC remake-u najlepszej, moim zdaniem, gry z Atari „Imperium Galactum”. Spędziłem z kolegą przy tym tytule wiele, wiele, baaaardzo wiele nocy i rozstając się z Atari ciężko nam było rozstać się z tą grą. Napisaliśmy ją więc "od nowa". Nie mając kodów źródłowych, odtworzyliśmy algorytmy walki tylko na podstawie naszych doświadczeń, a także dorzuciliśmy kilka funkcji, których tam nam brakowało (np. badania technologiczne). Gotowy produkt wydał „Mirage” jeszcze przed wejściem ustawy o ochronie praw autorskich. Z całej mojej "twórczości" zostało mi pudełko od „Imperium...”, dyskietek nigdzie nie mogę znaleźć.
KZ: No właśnie. Nie samym pisaniem programów człowiek żyje, więc i Ty w coś grałeś... Jakie były Twoje ulubione gry w czasach Atari?
RK: Mogę wymienić zdecydowanie trzy tytuły. „Imperium Galactum” - absolutna rewelacja. Mam wrażenie, że musieli w to grać twórcy takich przebojów jak „Master of Orion”, jak i pecetowej serii PBM-ów „Space Empires” (wydano już 4 części tego, a teraz trwa beta 5-tej). „Warship” - świetna produkcja SSI, nieźle oddająca, jak na możliwości 8-bitowego kompa, realia wojny morskiej na Pacyfiku. Podobnie jak przy „Imperium...” spędziłem przy tym masę czasu, grając z kolegami w systemie "hot seat". „Ultima”, chyba 3, jeśli to ta część miała w nazwie Exodus. Ten tytuł głównie wymieniam z tego powodu, że parę lat po jej ukończeniu, około 1997-8 roku, zwróciłem swoją uwagę na grę MMO Ultima Online, a ta gierka zabrała mi 4 lata z życiorysu i zapoczątkowała moją przygodę z MMORPG :)
wirtualny Radosław Karolak z gry MMORPG pozdrawia czytelników atarionline.pl. Oryginalny zrzut ekranu tutaj
KZ: Po wyborze ulubionych gier mogę stwierdzić, że przedkładałeś dużej klasy, umysłową rozrywkę nad bezmyślną rąbankę.
RK: Ja lubię po prostu grać z ludźmi. Nie ma takiego AI, które by nie było przewidywalne prędzej czy później. W pierwsze dwie gierki graliśmy masę czasu "hot seat" i do dziś wspominam to bardzo sympatycznie :)
KZ: Czy wobec tego wracasz czasami do tych wspomnień i przeglądasz strony o Atari albo uruchamiasz np. emulator Atari i grasz w stare gry?
RK: Nie. Moim zdaniem nie warto wracać do dawnych czasów, bo w ten sposób niszczy się wspomnienia. Nie dotyczy to tylko komputerów, ale.... odradzam wszystkim, którzy np. w młodości jeździli w Bieszczady albo w góry, powracanie po latach do tych samych miejscowości. Zderzenie z nową rzeczywistością jest bolesne. Nie dlatego, że "wszystko się zmienia na gorsze", tylko my się zmieniamy i zmienia się nasz odbiór świata. Często np. jakiś film, który widzieliśmy dawno temu, funkcjonuje w naszej pamięci jako coś kultowego, niesamowitego. A jeśli oglądamy go ponownie po 10 latach, okazuje się, że chyba teraz jakoś mniej nas śmieszą, wzruszaja, przerażają rzeczy, które wtedy na nas robiły takie wrażenie. Wracam natomiast do takich starych wspomnień podczas spotkań z kolegami przy piwie. I zawsze dochodzimy do wniosku, że to był najpiękniejszy okres w życiu każdego gracza, bo programiści pisali gry dla ludzi, a nie dla małp :)
KZ: Pewnie więc nie przechowujesz swojego Atari z tamtych czasów?
RK: Nie. Sprzedałem wszystko, poza własnymi programami i kilkoma wybranymi grami, facetowi który dalej to ciągnał na giełdzie. To był prawdziwy kombajn giełdowy - trzy kompy, kilka stacji dysków i tysiące dyskietek. Wiem, że facet ciągnał to jeszcze kilka lat. Nawet jak policja zaczęła wypełniać swoje obowiązki to zorganizował sobie "piracką melinę" i klientów przyjmował w domu :)
KZ: Czy jest może szansa, że ten facet coś jeszcze przechowuje (np. Twoje unikalne programy na Atari?).
RK: Tak, bankowo zostawiłem mu też kopie, ale nie mam z gościem kontaktu. To był znajomy znajomego znajomego. Pamiętam, że mieszkał obok giełdy, na ulicy Żelaznej, ale który dokładnie blok i numer mieszkania? Nie przypomnę sobie.
KZ: A kiedy rozstałeś się z giełdą, a także w ogóle z Atari?
RK: Przygodę z giełdą definitywnie zakończyłem z początkiem studiów. Raz, że uregulowania prawne spowodowały, że piractwo stało się przestępstwem. Dwa, że studiowałem i pracowalem jednocześnie na pełen etat. A trzy, próbowaliśmy razem z kolegami wspólnie realizować projekty nowych gier. No dobra - kłamię :) Pojawiła się dziewczyna i spędzanie z nią weekendów było dużo bardziej pociągające niż siedzenie na giełdzie. Kiedy przestałem zajmować się Atari? Dokładnie nie pamiętam. To jakoś tak przychodziło powoli. Jak pisałem wcześniej, przez jakiś czas miałem jednocześnie i Atari i Amigę. Jednak XL-kę dalej uważam za najlepszą – dla mnie nie było nic innego.
KZ: Jaka jest obecnie Twoja prywatna sytuacja? Rodzina, dzieci? Studia, praca?
RK: Mniej wiecej 8-10 lat temu, gdy skończyłem przygodę z programowaniem, zacząłem pracować w firmach z branży IT. Zajmowałem się i zajmuję się do dziś głównie hardware-m. Jestem żonaty od 10 lat (z tą samą kobietą) i mam jednego syna (8 lat). Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że drugi z kolegów, z którymi pisałem wspólnie soft (nie chodzi o „PK” tylko o tą bardziej "komercyjną" działalność) pracuje na Giełdzie Papierów Wartościowych (pisze i modyfikuje soft na RISK-ach).
Radek z synem
KZ: Serdecznie dziękuję za wywiad. Przy okazji chciałbym Ci wskazać, że w bazie danych na mojej stronie możesz znaleźć wszystki trzy gry, Twoją „Profesional Killers” oraz dwa naśladownictwa. Jeśli chciałbyś je zobaczyć osobiście, polecam emulator Atari800Win.
RK: Skorzystam przy okazji najbliższego spotkania z dawnymi znajomymi. Myślę, że oglądanie tego wspólnie da nam sporo przyjemności. Dzięki!
Stare, dobre czasy... A może Michał wywaiad z Januszem ;) Ale ja go nie przeprowadzę... Można dać chłopakom namiar na stolik gdzie stoi przy Stodole ;) (albo wysłać Małego - ma blisko) ;)
Sikor: z przeproszeniem, o czym chcesz z Januszem rozmawiać, to już lepiej Steca upolować, ten się bardziej Atari i scenie "przysłużył" (patrz info w Atariki).
Świetne artykuły ,fantastyczne wywiady dawno tu nie zaglądałem a tu sie tyle dzieje... wywiad z januszem Pelcem?
To już chyba ponad możliwości....a może...
pozdrawiam
Michał Gierlik @2007-03-07 20:56:41
O rany, Karol. Ty to jeszcze pamiętasz? Ja już to wszystko zapomniałem Agrhhhh! A jeśli chodzi o Twoje dziwaczne gry, które wciskałeś klientom na Grzybowskiej, to do dzisiaj pamiętam jak zadzwonił do mnie w nocy jakiś dziwak i z marszu się pyta 'Panie, jak się kolonizuje planety, bo mi wszyscy koloniści giną z głodu w następnej kolejce po wysadzeniu?' Trochę mi czasu zajęło, zanim sobie przypomniałem, że chyba zaistniałem w instrukcji jako beta-tester. Pozdrawiam Ciebie i czytelników
Ilmenit @2008-04-15 22:45:44
Można gdzieś znaleźć remake "Imperium Galactum"? Też zagrywałem się na Atari, a chętnie bym obejrzał przygotowaną przez Karola wersję.
Ilmenit @2009-03-18 10:59:02
Ponawiam swoje pytanie sprzed roku :) Czy ktoś posiada remake "Imperium Galactum"? Jeżeli został wydany przez Mirage, to pod jaką nazwą?