Ostatnia już część rozmów na temat współczesnej sceny Atari.
Wszystkim, którzy zechcieli się wypowiedzieć, bardzo dziękuję, a na
opinie pozostałych osób, które z jakiś względów nie mogły/nie
chciały, liczę przy następnej okazji, przy następnym "gorącym
temacie". Jak zwykle starałem się wymieszać kategorie osób
wypowiadających się i dlatego kolejny raz możemy zderzyć poglądy
tych, którzy uważają, że scena istnieje i się rozwija z tymi, co
myślą, że to już dogorywanie, zderzenie scenowiczów aktywnych z
niekatywnymi, starcie opinii ludzi ze sceną związanych i nie
związanych, a także tych co uważają, że tylko scena C64 "to jest
to", entuzjastów i pesymistów. Wypowiadają się dzisiaj:
Tomasz
"TDC" Cieślewicz,
Borys,
Michał "Miker"
Szpilowski,
Vlk,
Michał "Dracon" Garbaciak. Na
koniec pozwoliłem sobie na parę słów od siebie.
TDC
Skoro cały czas coś powstaje, skoro cały czas organizowane są party
oraz kompoty to scena istnieje. Na pewno ewoluuje; to co było
kiedyś już minęło. Czy ewoluuje w dobrym kierunku? Myślę, że nie
stało się nic takiego, co świadczyłoby że jest to kierunek zły.
Racja, że może nie powstaje zbyt dużo, chciałoby się, aby tego
wszystkiego było więcej, dużo więcej (szczególnie dem). Ale jeśli
ktoś chce to zmienić to nikt inny jak czytelnicy tej stronki - nie
będą mogli tego zrobić. Myślę że istotnym elementem sceny jest
"młoda krew". W Polsce mamy np. Grzybsona lub Epiego, więc nie jest
tak źle jak w innych krajach. Jednak myślę, że najistotniejszym
zagadnieniem jest właśnie to aby takich ludzi było dużo więcej.
Jeśli tak by się stało, to kto wie do czego mogliby oni naszą scenę
doprowadzić ! ... i niech się nie tłumaczą że mają maturę ! :P
Czy emu-scena to jeszcze scena ? Myślę że od wielu lat panuje na
całym świecie era emulacji, jest to według mnie naturalna kolej
rzeczy. Sam jestem jej "wiernym" uczestnikiem, choć nie należę do
tych, którzy zapomnieli o Atari. Mam ich sporo i nie stoją jedynie
na półkach, lecz faktycznie z nich korzystam (może ostatnio czasu
brakuje). Jeżeli ktoś chce zrobić jakąś produkcję sceniczną za
pomocą emulatorów to ja nie mówię nie. Gdy ostatnio próbowałem coś
narysować nie miałem do dyspozycji żadnego wolnego komputera -
byłem niejako zmuszony do użycia emulatora (który z resztą nie
uruchamiał wielu istotnych programów)
(mowa o emulatorze ST/STE
– Kaz).
Scena ośmiobitowych komputerów na całym świecie jest w stanie dość
kiepskim więc jeżeli ktoś chce coś zrobić to już chyba mniej
istotne jest to na czym i za pomocą czego to robi - na pewno wie o
co w tym chodzi i wie co chce osiągnąć. Nie należy mu stawiać
dodatkowych barier, raczej należy wspierać w tym tworzeniu. W
naturalny sposób wielu z nas jest w coraz większym stopniu związana
z oprogramowaniem i sprzętem dostępnym dziś w sklepach - wielu z
przyzwyczajenia chętnie sięgnie po to, czego na co dzień używa.
Nie jestem osobą, która wyznaje jedynie emulację, wprost
przeciwnie. Docenię, jeśli ktoś zrobi na przykład intro całkowicie
z wykorzystaniem Atari, docenię jego upór oraz zasady jakich się
trzyma. Pragnę jednak zauważyć że na przykład „Numen” jest
przykładem wykorzystania wielu środowisk i programów - myślę że
wszyscy ci, którzy tak bardzo cenią tę produkcję nie przejmują się
tak bardzo tym w czym i na czym powstała. Myślę, że to demko jest
najlepszym przykładem na to, że istotniejszy jest: pomysł, zapał i
wykonanie. Dodam jeszcze, że podoba mi się demko „Numen”, cenię je,
ale nie należę do tych, którzy sławią je ponad wszystko.
Emulatory (o ile faktycznie działają) czasami dają pewną przewagę
nad oryginalnym sprzętem, co zapewne skłania do tworzenia np. na
grzybach. Jednak tworzenie na Atari to dla wielu wielka frajda. Czy
reguły scenowe z lat 90-tych maja racje bytu w XXI wieku? Częściowo
odpowiedziałem na to pytanie wcześniej. Jak najbardziej cenię
reguły dawnej sceny i myślę, że wielu na obecnej scenie się do nich
stosuje. Osobiście nigdy nie słyszałem, aby ktokolwiek się skarżył
na podobne zaniedbania lub sam umyślnie je łamał. Myślę też, że
mało kto w to wnika, najczęściej obecne produkcje są przyjmowane
przychylnie (w środowisku), a osoby znajdujące się z dala od tych
tematów, często wyrażają nawet swój niemały podziw!
Myślę, że obecnie sytuacja jest zła i dlatego należy jak
najbardziej ułatwiać życie tym, którzy tworzą. Zupełnie naturalne
jest to że wielu pracuje, rodzą się kolejne dzieci, to wszystko
powoduje że nie ma się sił, ochoty oraz czasu. Jeśli tak to niech
każdy robi to co chce i w taki sposób w jaki chce. Natomiast
zaznaczyć należy, że zwykle ludzie Ci i tak są mocno związani z
tamtymi czasami i ich regułami - oni sami wiedzą o co chodzi.
W Polsce do najciekawszych wydarzeń należy zaliczyć na przykład
Video Board XE Electrona, emulator ZX-Spectrum xxl-a, interesująco
zapowiadają się teledyski Epiego oraz warto jeszcze wspomnieć o
okularach 3D, które prezentował Nosty. Kto wie może ktoś napisze
coś wykorzystującego ten gadget? Godne uwagi są też liczne gry,
które cały czas powstają. Do ciekawostek należy zaliczyć grę
autorstwa Mono, która nie została wydana przez L.K. Avalon,
natomiast teraz po nastu latach być może w końcu ujrzy światło
dzienne. Mam nadzieję, że w przyszłości czeka nas o wiele
więcej!
Borys
Ja jestem jedynie biernym obserwatorem i nie wydaje mi się, żebym
miał do powiedzenia coś nowego w temacie. Ale skoro zdecydowałem
się odpowiedzieć, to skrobnę co nieco. Jedynym komputerem
ośmiobitowym, który dzisiaj ma jeszcze znaczenie na scenie jest
C64. Wciąż powstają na niego produkcje, w dodatku takie, które
wychodzą na przeciw wymaganiom stawianym w końcówce pierwszej
dekady XXI wieku. Design, design i jeszcze raz design. Dzisiejsi
scenowcy to (bardziej niż kiedykolwiek) artyści. Same umiejętności
hackerskie już nie wystarczą. Oczywiście warsztat jest wciąż
podstawą jakiejkolwiek dobrej produkcji, nawet, jeśli nie
wykorzystuje się w danym programie maksimum swoich umiejętności.
Ale właśnie ta powściągliwość, pewnego rodzaju minimalizm, i
jakkolwiek to zabrzmi - przekaz -sprawiają, że dema przestają być
jedynie pokazem umiejętności programisty/grafika/muzyka oraz
możliwości komputera (jest tu jakaś analogia do sztuki filmowej).
Wynika to między innymi z prostego faktu, że grupy które tworzą na
C64 zazwyczaj działają równolegle na nowszych platformach
sprzętowych, a rozwój jaki umożliwiły im nowoczesne komputery
zmienił również sposób myślenia i tworzenia na oldschoolowe
platformy. W świecie praktycznie nieograniczonych możliwości design
jest równie ważny co kod i coraz częściej decyduje o wygranej.
Grupy działające na Commodore raczej wracają ze świata PC czy Amigi
do tworzenia na ośmiu bitach, niż tworzą nieprzerwanie na C64.
Natomiast atarowi scenowcy raczej ograniczają się do "rdzennej"
platformy.
Jeśli chodzi o scenę małego Atari, to pomijając fakt, że w czasach
swojej świetności była ona lokalnym ewenementem na światową skalę -
dzisiaj praktycznie jest już tylko dogorywającym kółkiem wzajemnej
adoracji. Wszelkie rozwiązania hardwarowe/sofwarowe, które
sprawiają, że pozornie dużo się dzieje kojarzą się bardziej z
programami motoryzacyjno-tuningowymi, jakie możemy zobaczyć na
kanale Discovery niż scenową działalnością. Scenowcy związani z
Atari 8-bit weszli na szczyt na przełomie wieków, teraz powoli
schodzą w dół, pisząc coś po drodze. Prawdopodobnie prody będą
coraz słabsze, bo coraz mniej czasu będzie można na nie poświęcić i
będą jedynie pretekstem do spotkania się na zlocie. To oczywiście
zrozumiałe, bo scenowcy starzeją się, mają normalne życie i
związane z nim sprawy w "realu".
Czy emuscena Atari istnieje? Dobre pytanie. Być może gdyby
istniała, sprawiłaby, że ludzie zamiast poświęcać resztki czasu na
zbieractwo, wieczną rozbudowę sprzętu, dodawanie coraz to nowszych
nośników, dopalaczy i rozszerzeń do swoich atarek, pisanie pod to
wszystko oprogramowania, pisanie programów "użytkowych",
przeglądarek do obrazków, menadżerów plików i wszelkiej maści
oprogramowania do obsługi scenowej twórczości, a nawet tego
pomagającego w jej powstawaniu skupili swoje działania na...
wiadomo na czym :). Powstają oczywiście gry, o jakich w dawnych
czasach mogliśmy jedynie pomarzyć, ale gry nigdy nie były esencją
scenowej działalności - popraw mnie jeśli się mylę. Bo jeśli gry
mogą mieć scenowy charakter, to nasi twórcy są w światowej
ośmiobitowej czołówce. Z drugiej strony, może z gołej płyty
ośmiobitowego Atari wyciśnięto już wszystkie soki i jedyne co
może
dodać skrzydeł koderom, grafikom i muzykom to właśnie możliwości
rozbudowanego do maksimym "nowego małego Atari" ? Przecież to
właśnie pojawienie się szybkiego procesora 060 sprawiło, że na
światowej demoscenie odżyły produkcje spod znaku Fujiyama, które
głównie dzięki grupie DHS śmiało konkurują z amigową
twórczością.
Na temat reguł obowiązujących podczas pisania dem nie będę się
wypowiadał, bo jako laik-obserwator nie czuję abym miał ku temu
moralne prawo i wystarczającą wiedzę. Wiadomo, że na świecie widać
w tym temacie "postęp" (mam oczywiście na myśli świat PC). Z
drugiej strony to, co ludzie potrafią zmieścić w 4KB intro powoduje
tak zwany opad szczęki. Osobiście chciałbym kiedyś zobaczyć jakąś
małoatarową produkcję na awards.scene.org.
Miker
Scena atarowska istnieje bezsprzecznie, może nie wyraża się to
bezpośrednio w ilości produkcji, ale na pewno w ich jakości...
Emuscena istnieje, to znaczy może nie sensu stricte, bo jednak
fajnie jest zrobić coś, co nie tylko chodzi na emu... ;) A bardziej
serio - emulacja daje większe pole do popisu, nie trzeba np.
wachlować dyskietkami czy martwić się jak to wszystko po pamięci
poupychać (o utracie danych już nie wspominając). Tak - jest to
również scena, chociaż pewnie nie według wszystkich, ale cóż -
trzeba iść z postępem.
Czy reguły scenowe z lat 90-tych mają rację bytu w XXI wieku? W
jakimś stopniu na pewno. Na przykład jeżeli ktoś wystawiłby
super-demo, które następnie okazało by się animacją (a było parę
takich "kwiatków" już) - i dziś, i wtedy oceniłbym je tak samo.
Zakaz używania skanów w produkcjach, obcego kodu - to zależy...
Jeżeli ma to być czysty ripping bez podania autorów lub/i skąd ten
skan/procedura/muzyka itd., a wręcz podpisanie się pod czymś takim
- zakaz jak najbardziej. Jeżeli natomiast jest to dostosowanie
kodu/grafiki do "atarowskich" warunków, tak jak portowane ostatnio
gry, to jestem jak najbardziej ZA.
Myślę, że najważniejszym wydarzeniem scenowym był pewien renenans
sceny po party w 2003 roku, kiedy to zdawało się, że nic wielkiego
już się nie wydarzy. Nie można też zapomnieć o demie „Numen”, które
w 2002 roku wstrząsnęło sceną - i to nie tylko "naszą". A w ogóle z
ostatnich lat - że naprawdę fajnie jest widzieć, że ciągle ludziom
chce się coś robić, pisać, prowadzić serwisy o Atari... i że cały
czas ktoś do tego wszystkiego dołącza.
Przyznam, że tęsknię do lat 90-tych i tej prawdziwej rywalizacji
pomiędzy grupami, kiedy to rozpoczęte compo ciągnęło się przez pół
nocy, leciały grafiki, muzyki i dema bez końca, a potem czytało się
mnóstwo relacji i wspominało (oj, było co wspominać). Ale z drugiej
strony czuję, że jakby te czasy miały teraz wrócić, nie wiem czy
potrafiłbym się teraz w nich odnaleźć. Wszak to było już
kilkanaście lat temu, teraz człowiek już starszy, inne nieco cele w
życiu, nieprawdaż?
Vlk
Scena istnieje i uważam, że ma się całkiem dobrze. Jest co prawda
niezbyt wiele nowych demek, ale są nadal organizowane zloty,
prowadzone są fora internetowe i strony internetowe dla Atarowców.
Według mnie w Polsce jest najmocniejsza emu-scena Atari na świecie,
a to za sprawą między innymi portalu Atari Online.
Jestem za jak największą liberalizacją reguł. Nie dopuszczam tylko
ściągania cudzych prac i podpisywania ich jako swoich. To się
nazywało kiedyś "lamerstwem". Takie praktyki powinny być
bezwzględnie tępione.
Uważam, że stała się ciekawa rzecz - znienawidzony kiedyś przez
Atarowców PeCet (grzyb) przedłużył życie sceny Atari, a nawet
pozwolił jej na drugie życie i dał jej nową jakość. Oprócz samego
PC, bardzo ważną rolę odgrywa internet, a zwłaszcza absolutne
upowszechnienie się szerokopasmowego internetu w Polsce na początku
obecnego wieku.
Dla mnie osobiście ważnym wydarzeniem było pojawienie się
rewelacyjnego dema „Numen”, które pokazało na co jeszcze stać małe
Atari.
Na koniec chciałbym dodać, że wg mnie obecna scena Atari stała się
bardziej dojrzała i ma zdecydowanie wyższy poziom. Dyskusje na
forach i komentarze na stronach o Atari pokazują, że "ludzie Atari"
to ludzie kulturalni, a nie dzieciaki obsypujący się raz po raz
inwektywami. Kiedyś niektóre produkcje scenowe powstawały tylko po
to, żeby kogoś obrazić lub z kimś polemizować (również go
obrażając). Toczyły się swoiste cyber-wojny grup, które przybierały
czasami wymiar humorystyczny i groteskowy... Dzisiaj wszystkie
produkcje scenowe powstają głównie z fascynacji i sentymentu do
Atari. I to jest najwspanialsze...
Dracon
Scena odnośnie 8-bitowego Atari? W pełnym znaczeniu terminu, to już
raczej nie istnieje. Brak jest pewnych charakterystycznych
elementów typu magazyny dyskowe, "pojedynki" na dema miedzy
grupami, kilku dużych (z odpowiednia frekwencją) zlotów w kraju. To
co teraz jest, to raczej wakacyjne spotkania pewnej grupy ludzi,
znających się głównie ze znanego polskiego forum, a komputer i
produkcje na niego są znacznie w tle. Ilość i jakość prac z reguły
mówi sama za siebie, dawniej - wiadomo, że bywało lepiej.
Przyznaję, mam sentyment do tego, co z różnymi osobami
współtworzyłem kiedyś, wspominam to ogólnie pozytywnie. I z częścią
osób wtedy poznanych mam kontakt do dziś, więc sobie to cenię.
Emu-scena to jakby taki odpowiednik sceny na dziś, bo coraz mniej
osób włącza prawdziwe Atari, lecz chcą coś tworzyć. Dla niektórych
to jedyny sposób, aby przypomnieć sobie swoje początki, a więc tego
nie potępiam. Jeżeli jednak prymat będą wiodły programy, które
dobrze działają tylko na emulatorze, to zaburzony zostanie pewien
porządek i wskutek tego emu-scena zacznie "zjadać swój ogon".
Czy reguły scenowe z lat 90-tych maja racje bytu w XXI wieku? Hmmm,
ogólnie tak, ale zastrzeżeniem jednak pewnych spraw,
dostosowujących to do dnia dzisiejszego. Podtrzymuję mój stary
postulat, że dopuszczalne jest używanie grafiki _narysowanej
osobiście_ na innym sprzęcie (z ewentualnym zaznaczeniem tego w
demoprodukcji), zaś co do gfx-compo obrazki tworzone np. na PC mogą
być obok tych "joystickowych" - w końcu dany obrazek się wybroni
(lub nie), gusty bywają różne i trudno od razu przesądzić o
wygranej (obecnie liczy się głównie pomysł i realizacja wizji przez
grafika, jego charakterystyczny styl). Dopuszczam przerysowywanie
cudzych motywów, ale nie w nadmiarze ;) i najlepiej z podaniem
oryginalnego artysty. Co do kodu to nie mam obiekcji, przecież sama
adaptacja na inną (tzn. naszą) maszynę wymaga sporej wiedzy i
umiejętności.
Jakie wydarzenia scenowe z ostatnich lat były najważniejsze?
1. Moim zdaniem to, że wciąż (choć coraz rzadziej), pojawiają się
ludzie, którzy potrafią zadziwić umiejętnościami (i to działając
stosunkowo niedługi czas) - np. Xxl, Pr0be czy Powrooz. Ważne jest,
że formalnie jeszcze ludzie coś na tym sprzęcie robią i powstają
czasem demosy, które dobrze się ogląda.
2. Pojawienie się nowych narzędzi typu Graph2Font, MADS, itp
(szkoda, że tak późno!) znacznie usprawniających tworzenie
produkcji.
3. Nowe trendy czyli uzupełnienie braków w hitach na Atari (tak
egzotycznie brzmiące dotąd "portowanie"), co udowadnia jak bardzo
kiedyś atarynka była zaniedbana - tematycznie i jakościowo.
4. Topnienie szeregów, znaczy się więcej odchodzi w nieaktywność i
tym podobne niż przybywa... ale to głównie zwykła proza życia.
Kaz
Sądzę, że kluczem do wszystkim rozważań jest ustalenie, co to
właściwie jest „scena”. Już
Rocky zwrócił uwagę, że nie
zadałem o to pytania w mojej ankiecie. Tak było, ponieważ nie
chciałem sugerować żadnych odpowiedzi, zamykać odpowiadających w
okowach ich własnych definicji. Najtrafniejszy opis sceny wyłania
nam się z nieuświadamianych poglądów, z indywidualnego poczucia
„scenowości”, a właściwie z sumy tych poglądów. Część osób
postrzega „scenę” wyłącznie jako „demoscenę” i trzyma się utartych
standardów, żeby nie powiedzieć schematów, wypracowanych przez
demoscenę Commodore. Być może jest to podejście wygodne, bo szeroko
rozpowszechnione (głównie ze względu na liczbę uczestników
demosceny spod znaku C z chorągiewką), ale myślę, że nie do końca
słuszne.
Niektórzy, w tym i ja, rozciągają pojęcie „scenę” tak szeroko, że
jako zamiennik tego słowa możemy używać „społeczność” – w sensie
społeczności fanów komputera Atari. W tym ujęciu nie ma różnicy,
czy typowy przedstawiciel tej społeczności tworzy dema, gry,
programy użytkowe czy rozszerzenia sprzętowe. Wszystkie te
czynności są we współczesnym świecie zdecydowanie niekomercyjne,
hobbystyczne, mocno naznaczone pierwiastkiem twórczym. Czym różni
się programista współczesnego dema od programisty współczesnej gry?
Niczym – obaj robią to dla zabawy, obaj muszą zgłębiać tajniki
komputera, którego żywot technologiczny skończył się kilkanaście
(-dziesiąt) lat temu, obaj odwiedzają te same miejsca zlotów i obaj
dzielą się doświadczeniem, rezultatami swych prac w tych samych
miejscach sieci. Silne rozgraniczenie na twórców dem i innych
programów miało znaczenie wtedy, gdy gry można było sprzedawać, a
dema robiło się dla „chwały i sławy” w danym środowisku. Obecnie
zostali tylko fascynaci, którzy z definicji muszą liczyć tylko na
przyjemności niematerialne. Wprowadzanie podziałów na twórców dem i
pozostałych nie ma już raczej kompletnie sensu.
Myślę, że już od kilku lat mamy do czynienia z procesem, który
wiele osób zauważyło, ale nie docenia – pojęcie sceny ewoluuje,
zmienia się. Obrońcy ścisłego podejścia do „sceny” trzymają się
reguł oceny z zeszłego wieku, kiedy to scena była najpierw
„crackerskim” i „hackerskim” podziemiem, potem głównie „demosceną”.
Zawsze opierało się to na fascynacji komputerami, łamaniem pewnych
barier w prezentacji ich możliwości, fascynacji sztuką komputerową,
fascynacji procesem tworzenia (i to jest moim zdaniem esencja
„sceny”), a jedynie zmieniały się bieżące reguły, zasady, kierujące
jej uczestnikami. Stąd też było moje pytanie o podejście do reguł.
Okazuje się, że prawie nikt nie podważał, że współcześnie wiele ze
starych zasad po prostu nie ma sensu. Tak krytykowane kiedyś
grafiki wykonane na innych komputerach (szczególnie narysowane na
pececie) obecnie są bez zmrużenia oka akceptowane i nagradzane na
zlotach. Klątwy rzucane na ludzi przesiadających się z Atari na PC
również dzisiaj śmieszą.
Dlatego uważam, że obecna scena Commodore, chociaż niektórzy
podnosili, że jest ogromna i prężna (na świecie), moim zdaniem
zabrnęła w ślepy zaułek. Utknęła w schematach myślenia XX wieku i
tam pozostała. Efektem tego są demosy, które tworzą komodorowcy –
zamiast łamać kolejne bariery ich sprzętu i oprogramowania, co
wciąż na szczęście ma miejsce w przypadku Atari, scena ta poszła w
rozwój „designu”. W kółko te same efekty, w kółko te same pomysły,
ale inaczej przedstawione. Zamiast twórczości – odtwórczość, ale w
nowym opakowaniu. Być może jest to sposób przetrwania tej sceny,
temu nie przeczę. Ludzie, którzy wracają do retromanii zachwycają
się tym, że coś się dzieje, nie ważne na ile jest to nowatorskie.
Tak samo jest i w światku Atari, ale z drobną, acz zasadniczą
różnicą – u nas jeszcze nie wszystko zostało zrobione w latach
90-tych. Są nowe pola i nowe wyzwania. I dlatego „scena” Atari jest
tak intrygująca, tak wiele można tu jeszcze zdziałać.
Zgadzam się jednak z opiniami, że ta najstarsza, najbardziej kiedyś
aktywna część społeczności Atari nieco „zdziadziała”, ogień i
potrzeba rywalizacji w niej wygasła, po prostu się jej nie chce.
Oczywiście znajdzie się tu sto powodów, dla których wiele z tych
osób nie może nic zrobić. Ale wiele z tych powodów to tylko
wymówka. Dlatego cieszę się, gdy widzę, że tyle świeżej krwi
napływa do naszego środowiska. A mam możliwość obserwowania tego,
bo od kilku lat przez moją skrzynkę przewinęła się masa „świeżaków”
(niby nowi, a w rzeczywistości starzy atarowcy), którzy zaczynali
kontakt od przysłowiowego „gdzie mogę ściągnąć emulator”, a obecnie
udzielają się w życiu atarowskim. Oczywiście Ci ludzie, którzy
dopiero niedawno zaczęli wracać do swojego hobby z dzieciństwa nie
zbudują od razu Krakowa, ale bez nich już dawno „scena” (nieważne
czy w szerokim czy wąskim pojęciu) zamieniła by się w kółko
wzajemnej adoracji, co też już ktoś tu napisał.
Kto kilka lat temu słyszał na przykład o XXL-u? Albo Gonzo? Albo
Powroozie? Albo PrObe? Albo ArSoft? Albo ludziach, którzy obecnie
intensywnie pomagają przysyłając skany starych czasopism,
poświęcając swój czas? Część z nich posunie się dalej w swoim
zaangażowaniu, część na pewno porzuci zainteresowanie Atari przez
prozę życia. Ale to właśnie jest siła napędowa obecnej społeczności
i nie docenianie tych ludzi byłoby błędem. Moim zdaniem to oni
tworzą „scenę” i popychają sprawy Atari do przodu, a złudne są
jakieś wydumane definicje ograniczające „scenę” do „demosceny” (w
rozumieniu komodorowskim), gdzie dodatkowo musi być odpowiednia
liczba zlotów, magazynów dyskowych i demek – co rodzi absurdy
definicyjne. Dlatego spodobała mi się, użyta kiedyś w dyskusji na
Atari Area, ogólna diagnoza kolegi
Dracona: że nie można
mierzyć tą samą miarą sceny Atari i Commodore, bo to dwie różne
filozofie podchodzenia do pewnych spraw. Zgadzam się z tym i staram
się z tego wyciągnąć pierwiastek wspólny, a jest nim tylko jedno:
twórczość. Dopóki będziemy mieli twórczych ludzi w środowisku,
scena będzie istnieć.