Maszyna, o której opowiem jest niezwykła. To przykład doskonałego i
kompletnego projektu, który z trudnością odnalazł swoją drogę do
upowszechnienia. Niestety nie był w odpowiednim czasie w rękach
właściwych ludzi i szybko został wyparty na margines. Mimo to wiele
osób zdążyło zauważyć, że konstrukcja ta wyprzedziła swoje czasy.
Stała się podwaliną nowoczesnej architektury komputerów osobistych,
które przejęły i rozwinęły pierwotną koncepcję.
coraz mniej dostrzegamy inne rozwiązania,
które jeszcze niedawno były traktowane równorzędnie. Dzisiaj
nazywane są „tylko” alternatywami i mówimy o nich w formie
ciekawostki
(zdj. Pixel Heaven 2013)
Był to nowatorski pomysł, który wbrew pozorom nie powstał w
laboratoryjnych warunkach wielkiej korporacji, lecz w umyśle
jednego człowieka. Wpłynął on w znaczący sposób na losy
informatyki, lecz dalszy rozwój dokonał się już bez niego. Komputer
jako taki zmienił się nie do poznania, choć jego główne funkcje
pozostały podobne. W dzisiejszym sprzęcie odnajdujemy dziedzictwo
historii, choć często tak zniekształcone, że trudno je rozpoznać.
Informatyka kroczy drogą, która coraz mniej znosi inności i
alternatywy. Nie wszyscy akceptują taki stan rzeczy. Na co dzień
mówimy o tym niewiele, a przez ostatnie trzydzieści lat wydarzyły
się rzeczy dramatyczne.
Czy ktoś chroni przeszłość dla przyszłych
pokoleń? Robią to tylko małe grupy uznane za zgromadzenia
niegroźnych ekscentryków. Kultywują formy, które rynkowo odeszły w
niebyt, ale wiedza o nich jest nieoceniona. Bez niej nie będziemy w
stanie zrozumieć prawdziwych motywów postępowania ludzi przez lata
wywierających wpływ na informatykę.
Ludzie mają krótką pamięć. Wczoraj zachwycali się fantastyczną
miniaturyzacją układów scalonych i ich różnorodnością, chociaż
widzieli je rzadko i z pewnej odległości. Dziś – gdy te same
urządzenia otaczają nas zewsząd - mało kto zastanawia się nad ich
budową. Nastąpiła ogromna unifikacja, która dla większości
produktów oznaczała wyrzucenie na śmietnik. Jeszcze dwadzieścia lat
temu nie było to wcale takie oczywiste. Promocja jednej ścieżki
rozwoju powoduje negatywne skutki, bo rynek opanowany jest przez
jedną „słuszną” technologię. Sprzęt traci swoją unikalność, a
użytkownicy przestają mieć realny wybór komputera, na którym mają
pracować. Pojęcie to stało się synonimem peceta, a zatem klonu
standardu IBM PC wypromowanego w latach '80-tych. Przez to coraz
mniej dostrzegamy inne rozwiązania, które jeszcze niedawno były
traktowane równorzędnie. Dzisiaj nazywane są „tylko” alternatywami
i mówimy o nich w formie ciekawostki. Jednak stoją za nimi ludzie,
którymi kierowały własne wizje informatyki i w większym lub
mniejszym stopniu przyczynili się do rozwoju komputera osobistego.
Wielu z nich wykazało się czymś więcej niż talent. Niestety świat o
nich zapomina stawiając na pierwszym miejscu interesy obecnie
panujących standardów. Czy ktoś chroni przeszłość dla przyszłych
pokoleń? Robią to tylko małe grupy uznane za zgromadzenia
niegroźnych ekscentryków. Kultywują formy, które rynkowo odeszły w
niebyt, ale wiedza o nich jest nieoceniona. Bez niej nie będziemy w
stanie zrozumieć prawdziwych motywów postępowania ludzi przez lata
wywierających wpływ na informatykę.
Komputer przestał być hałaśliwą skrzynką z monitorem, dzisiaj to
raczej błyszczący komunikator mieszczący się w kieszeni. Jest
różnie nazywany, lecz w istocie stanowi kolejną formę urządzenia
zwanego „osobistym”. Wraz z rozwojem rynku sprzętów mobilnych,
progres działa w stronę ukierunkowania funkcjonalności do bardzo
wąskich zastosowań. W konsekwencji podążamy ku upraszczaniu
oprogramowania. Jak impulsy nerwowe, tak nieużywane odgałęzienia
informatyki ulegają powolnemu zanikowi. Na znaczeniu zyskują
natomiast te obszary, dla których przeznaczone są nowe produkty.
Dedykowane oprogramowanie zastępowane jest przez uniwersalne usługi
sieciowe, przez co tracimy charakterystyczne cechy systemu, który
musi działać na „wszystkim”. Sprzęt z kolei, ma być stylowy i
modny. Ważne, aby umożliwiał wykonywanie podstawowych czynności w
prosty sposób. Ma przykuwać użytkownika do małego przedmiotu w
rękach, a co za tym idzie - do informacji stale płynących z
Internetu.
Nasze urządzenie, niezależnie od rodzaju, staje się powoli
nieistotnym dodatkiem do zestawu coraz mniej rozbudowanych
aplikacji. Nie oznacza to, że są prymitywne – mają być
„inteligentne”. W efekcie to posiadacz jest kierowany przez
interfejs programu, pozostawiając elastyczność pracy gdzieś obok.
Klikamy, aby przejść „dalej” i uważamy, że jest to wystarczające.
Przy okazji zbierane są dane na temat naszej aktywności, a
następnym razem odpowiednio spersonalizowana reklama wskaże
proponowany towar, sklep, film czy muzykę. To wszystko rzecz jasna
dla naszego dobra, wszak czas to pieniądz.
Amstrady na Pixel Heaven 2013
Żyjąc w takim środowisku zapominamy, że uzyskiwane treści są ściśle
kontrolowane przez media, reklamodawców i współpracujące z nimi
serwisy informacyjne, a więc w skrócie – przez biznes. Presja
maksymalizacji zysku powoduje, iż wiadomości są spłycane i często
sprowadzane do roli sensacyjnych doniesień. Nie służą nabywaniu
rzetelnej wiedzy, a ich treść odpowiada interesom ludzi
ukrywających się za nazwami i sloganami, których wszędzie pełno.
Jesteśmy otoczeni przekazem pełnym niedopowiedzeń i półprawd.
Wiedza przepuszczana jest przez sito technologicznego filtru, którą
już w połowie XX wieku George Orwell nazwał „nowomową”. Mało kto
zadaje sobie trud weryfikacji głoszonych tez, a więc przestajemy
„wiedzieć” - zaczynamy wierzyć. Wiadomość ma być nośnikiem wartości
finansowej wyrażonej ilością widzów lub czytelników i temu
mechanizmowi podporządkowywane są już nawet komentarze zamieszczane
przez internautów. Większość nadaje ton, niezależnie od
rzeczywistych walorów jej twierdzeń. Gdzie w tym kontekście jest
miejsce na to, co nietypowe, niepopularne czy po prostu - mniej
medialne? Czy prawdziwe wartości, które nie przynoszą wymiernych
zysków są skazane na zapomnienie? Skoro tak, musimy zanegować
artystyczny wymiar większości uznanych dzieł sztuki. Ich autorzy
nierzadko żyli w biedzie, jak choćby Vincent van Gogh, który do
śmierci pozostawał mało znanym twórcą.
Dziś wszyscy muszą ładnie wyglądać na błyszczącym ekranie, ale
prawdziwy świat widać poza kamerą. Przypominamy sobie o nim w
antraktach pomiędzy zdobywaniem nowych wątpliwych szczytów, a próbą
zrekompensowania zmarnowanego czasu za pomocą niepohamowanej
konsumpcji. Parcie ku gromadzeniu wartości materialnych zastępuje
racjonalizm. Kolorowe fasady przesłaniają obraz życia, a wraz z nim
– faktycznego rozwoju technologii, która jest wszędzie.
Wizjonerstwo inżynierów z początków masowej komputeryzacji to już
przeszłość. Do gry weszli gracze, z którymi nie można dyskutować.
Swoje starania skierowali w celu stworzenia monopolu i spowodowali
ujednolicenie rynku. Są grupą powiązaną wzajemnymi zależnościami,
które faktycznie ograniczają swobodę działania. Standardy wiążące
wokół wizji sprzętu IBM PC powodują, że nie ma miejsca na pytania i
wątpliwości, chyba że w ramach tego samego pomysłu na komputer.
Przekłada się to na brak realnej konkurencji, a dla konsumenta –
jedynie pozorną możliwością wyboru. Nauczyliśmy się z tym żyć –
przyzwyczajenie to druga natura człowieka, lecz prowadzi do
stagnacji. Nie oczekujemy żadnych rewolucji, a to właśnie one są
największym motorem zmian. Na kierunkach ekonomicznych uczy się
studentów, że naczelną zasadą marketingu jest kreowanie potrzeb, a
nie odpowiadanie na realne zapotrzebowanie. W tym świecie coraz
trudniej wykazać się asertywnością i odnaleźć własną drogę. Wymaga
to wielu lat doświadczenia i wyciągania wniosków z własnych błędów.
Gdy chcemy ich uniknąć, rezygnujemy świadomie z elementu życia,
który motywuje do działania najbardziej.
Doszliśmy do momentu, w którym różne modele komputerów nie różnią
się technologicznie prawie niczym. Posiadają tylko różne wersje
bliźniaczych „klocków”, które są dziełem tych samych – lub
powiązanych - przedsiębiorstw. Różnią się głównie formą, ale wciąż
jest to jedna wizja informatyki. Jeśli nawet używamy różnych
systemów operacyjnych, szybko okazuje się, że pracujemy na
analogicznych aplikacjach i tych samych usługach dostępnych w
sieci. Tak jest najwygodniej. Jednak nie dla tych, którzy nie godzą
się na jedną koncepcję nauki, która z definicji zajmuje się
przetwarzaniem informacji. Dyskusja powinna być tutaj na pierwszym
miejscu. Wydaje się jednak, że wynajdywanie koła na nowo to
nieporozumienie. A co, jeśli to koło może być w naszej wersji
trochę inne?
"Atari vs Amiga" Silly Venture 2013 GFX
Rocky (Atari 8-bit)
Dla tych, którzy zapomnieli: tak nie było zawsze. Kiedyś bardziej
rozdrobnieni producenci prześcigali się w proponowaniu własnych
pomysłów na komputer czy oprogramowanie. Licytowali się w
kontekście dostępnych funkcji, a nie „ilości programów w sklepie”.
Użytkownik miał otrzymać bazę programową jako narzędzie do
samodzielnej rozbudowy. Wymagało to poświęcenia większej ilości
czasu, nabycia wiedzy i doświadczenia. W rezultacie komputer był w
stanie docenić głównie ktoś, kogo dzisiaj nazwalibyśmy
„specjalistą”. A tak naprawdę był to świadomy użytkownik, który
robił użytek ze swojego intelektu. Oczywiście nie pudrujmy
rzeczywistości - zawsze byli i tacy, którzy chcieli tylko
wymachiwać joystickiem, ale sama istota obsługi komputera wymagała
osiągnięcia pewnego minimum wiedzy. Choćby wtedy, gdy trzeba było
wiedzieć co wpisać, aby wczytać ulubioną grę.
Szybko okazało się, że można łatwiej – dać gotową receptę, która
zadowoli większość. Użyć myszki i symboli graficznych. W
upraszczaniu obsługi nie ma nic złego, ale powinniśmy założyć
rozsądne granice. Niestety nie zatrzymano się na poziomie prostoty
i wprowadzono prymitywizm. Dzisiaj jeśli trzeba kliknąć „więcej niż
dwa razy”, prowadzi to do pomruku niezadowolenia. Rozpoczął się
bieg o palmę pierwszeństwa w dziedzinie elektronicznej rozrywki,
która ma emanować prostym przekazem. Komputer z pomocy naukowej dla
wybranych stał się masowym i tanim urządzeniem zdobiącym pokój
posiadacza. Z przedmiotu wyzwalającego pasję zrobiliśmy zimne
narzędzie, które ciągle przypomina o straconych szansach.
Dziś z rezerwą patrzymy na osoby zaangażowane w tworzenie
technologicznych alternatyw. Nie przypominają poważnych biznesmenów
w garniturach, których nauczyliśmy się poważać. Szata już nie tylko
zdobi człowieka, ale świadczy o przekazywanych przez niego
treściach. A to właśnie ci „nieuczesani” maniacy stanowią o
różnorodności myśli technicznej, która powinna znaleźć odbicie w
przestrzeni publicznej. Tak się nie dzieje ze względu na
zawłaszczenie rynku przez monopole, które starają się
rozprzestrzeniać na różne gałęzie gospodarki. Swoisty szowinizm
informatyczny zaczął być widoczny szczególnie mocno w latach
'90-tych, gdy do głosu coraz bardziej dochodziły „standardy”
ujednolicające rynek. Udostępnienie licencji na produkcję
komputerów zgodnych z linią IBM PC była porażająca w skutkach.
Spowodowała, że prawie cały kapitał mógł skupić się wokół jednego
rozwiązania. Przeciętny użytkownik widział, że rozwój idzie od
największych, a oni popierają jeden pomysł nie na Amigę czy Atari,
lecz na „komputer”. Edukacja, praca czy rozrywka – to wszystko
domena „komputera”. Zredukowano więc pojęcie komputera osobistego w
imię uzyskania większego poziomu zysków. Obecnie widzimy już
kolejny etap zmian – dzielenia wspólnego tortu na mniejsze części.
Nowe urządzenia spełniają bardziej ukierunkowane funkcje, a
jednocześnie coraz mniej mogą być używane w czynnościach ogólnego
zastosowania. W zasadzie nie ma już konkurencji, z którą trzeba
walczyć, bo jest zbyt mała, aby mogła zyskać rozgłos. Za punkt
odniesienia przyjęto nie informatykę w ogóle, lecz jej uproszczoną
wizję - jednej, dominującej strony.
Pluralizm, który w latach '80-tych był podstawą działania, dziś
jest jedynie wspomnieniem. Pozostały małe grupy twórców i
użytkowników, którzy nierzadko posiadają wybitne umiejętności
techniczne. Potrafią być prawdziwymi artystami w swoim fachu.
Niestety nie są dostrzegani w innym kontekście niż tylko jako
jednostki skupione na samorozwoju, lecz niezdolne do umocowania w
„naturalnie odpowiednim” miejscu kariery zawodowej. Należy przecież
zdobywać kolejne etapy wtajemniczenia w postaci potwierdzeń szkoleń
i certyfikatów. Czy są one zapisem realnych umiejętności? To wymaga
postawienia w sytuacji nieprzewidzianej. Wielokrotnie w swojej
karierze zawodowej przekonałem się, że większość tych papierowych
informatyków nie potrafi myśleć analitycznie, wykraczając poza
zbiór wiadomości nabytych w procesie powierzchownej edukacji. To
nie ich wina, po prostu są uczeni obecnie panujących schematów, a
nie podstaw, które można przyłożyć do każdej sytuacji.
W rzeczywistości to właśnie mniejszość jest najbardziej innowacyjna
i kreatywna. Najlepszym sprawdzianem i motorem dla naszego rozwoju
intelektualnego są narzucone ograniczenia. To dlatego bardziej
doceniamy proces dochodzenia do przełamywania barier niż sam fakt
ich eliminacji. Szczególnie mocno widać to na przykładzie tak
zwanej sceny komputerowej. Ludzie, których twórczość nie jest
związana z żadnym kapitałem ani celem poza jednym – pokazaniem, że
coś jest możliwe do osiągnięcia. Przejawia się to w napisaniu
określonego programu demonstracyjnego (zwanego w skrócie „demem”),
skomponowaniu muzyki czy narysowaniu obrazu. Oczywiście wszystko w
wersji elektronicznej. Czy takie produkcje można nazwać sztuką, a
ich autorów artystami? Niewątpliwie. A czy słyszeliście, aby ci
ludzie byli docenieni w świecie kultury? Ich wkład mógłby się
przełożyć pozytywnie na poziom debaty w przestrzeni publicznej, a
także wzrost wartości dodanej rynku komputerowego. Wyrastają oni
przecież bezpośrednio z idei prekursorów lat '80-tych, którzy
wykazywali się pasją projektowania nowych rozwiązań. Nie są jednak
dopuszczani do głosu, chyba że ich interesy skrzyżują się
przypadkiem z kimś, kto widzi więcej, a jednocześnie należy do
„właściwej” grupy interesów. Dzieje się to niezmiernie rzadko,
dlatego na co dzień ci sami twórcy zakładają swoje zgrabne uniformy
i jadą odbić kolejny tydzień „w fabryce”.

Rządząca poprawność polityczna powoduje
filtrowanie wiedzy w sposób przekraczający zwykły dobór materiału
naukowego. Komputer to nie tylko IBM PC, a profesjonalne użycie
sprzętu nie rozpoczęło się wraz z upowszechnieniem systemu
operacyjnego Windows
(zdj. pecety na Pixel Heaven 2013)
Teraz już wiemy gdzie są ludzie, którzy kilkanaście lat temu mieli
głowy pełne pomysłów i gdzie są idee, które miały zmienić świat.
Mamy wiele pytań bez odpowiedzi, lecz ci ludzie nie odeszli. Oni są
wszędzie, tuż obok nas – my sami do nich należymy. Przeszłość
buduje przyszłość, tylko zapominamy o tym w pogoni za lepszym
życiem. Daliśmy się zamknąć w pudełku z napisem „nie patrzeć” lub –
co gorsza - „nie myśleć”. Trzeba się zatrzymać. Na szczęście są
tacy, którzy nie tylko patrzą i słuchają, ale widzą i słyszą. A
potem działają bez niepotrzebnych kompleksów. I to oni zawsze mieli
największy wpływ na losy tego świata, choć historia ich nie
docenia.
Piszę to przede wszystkim dla osób, które świadome tylko jednej
strony medalu. Nie musimy pisać historii na nowo, a nawet nie
powinniśmy tego robić. Tylko wtedy uzyskamy odpowiedzi na właściwie
postawione pytania. Moje tezy mogą wydawać się kontrowersyjne i
naturalnie nie twierdzę, że musicie zgadzać się z moim punktem
widzenia. Chciałbym jednak, aby horyzont naszego wspólnego poznania
był szerszy niż obecnie panująca nauka upraszczająca, wypaczająca
lub eliminująca ogromny zasób wiedzy. Wiele osób posiada wiadomości
wyniesione jedynie ze szkół i uczelni, w których nie przekazuje się
informacji dotyczących całego – byłego i aktualnego – rynku
komputerów. Bardzo często elementy nieprzystające do dzisiejszego
pojmowania informatyki są zbywane milczeniem. A przecież jest to
nauka o przetwarzaniu danych, o czym zdajemy się kompletnie
zapominać.
Rządząca poprawność polityczna powoduje filtrowanie wiedzy w sposób
przekraczający zwykły dobór materiału naukowego. Komputer to nie
tylko IBM PC, a profesjonalne użycie sprzętu nie rozpoczęło się
wraz z upowszechnieniem systemu operacyjnego Windows. Tak zwane
„multimedia” nie nastały wraz z epoką Microsoftu, a firma ta nie
spowodowała zniknięcia pozostałych rozwiązań z powierzchni ziemi.
Niestety wiele podobnych stereotypów pokutuje w świecie, który
zdominowany został przez silną grupę pod wezwaniem wspólnego
sztandaru. Mimo upływu lat przypominane są tylko niektóre sylwetki
i na zasadzie „od święta”. Zebrany materiał jest siłą rzeczy
potraktowany dość skrótowo, lecz mam nadzieję, że będzie mógł dla
Was stanowić lekturę wzmagającą ciekawość i pobudzającą
zainteresowanie tym, co znajduje się obok głównego nurtu. Nie da
się ukryć, że obecną sytuację na styku informatyki, nauki i biznesu
oceniam w dużej części negatywnie. Nie oznacza to oczywiście, iż
neguję cały postęp jaki się dokonał. Byłoby rzeczą niemądrą i
pozbawioną wyobraźni nie dostrzegać pozytywnych aspektów
technologii, która opanowała świat. Ogrom pracy włożony w
stworzenie ogólnych standardów nie przełożył się jednak na lepsze
zaspokojenie potrzeb użytkowników. Zrobiono bardzo wiele, lecz
ujmując sprawę w skali makro, najwięcej wysiłków skupiono w celu
skoncentrowania kapitału wokół jednego rozwiązania dla większych
zysków.
Jako konsument, ale przede wszystkim użytkownik różnych systemów
operacyjnych, dostrzegam wiele zmian na korzyść. Nie mogę jednak
zgodzić się na rugowanie funkcji, bez których komputer nie może być
określany jako prawdziwie „osobisty”. Eliminacja możliwości wyboru
oznacza stagnację lub regres, a to jest zaprzeczeniem całego
wysiłku włożonego w stworzenie nowej gałęzi matematyki, którą
przecież jest w istocie informatyka. Sprzeciwiam się poglądom
mówiącym, że wszyscy powinniśmy mieć w domu taki sam sprzęt i to
samo oprogramowanie.
Dlatego zwracam uwagę przede wszystkim na to, co mnie boli i co
uznaję za przejaw dyskryminacji lub niezrozumienia idei ojców nauki
o komputerach służącej na co dzień. Piszę te słowa w imię pamięci
wszystkich, którzy współtworzyli i współtworzą naszą rzeczywistość
za sprawą własnych mozolnych badań, pomysłów i wynalazków. Ich
działania nie dość, że nie są wspierane to jeszcze często ich
wartość jest negowana. Takich ludzi jest bardzo wielu, a pamiętamy
jedynie o niektórych. Pamięć o nich nie może jednak zniknąć.
Adam Zalepa
Od Tdc:
Powyższy tekst jest przygotowaną dla nas wersją wstępu do książki
pt. "Zapomniana królowa maszyn", która ukazała się w 2015 roku.
Autor sięga do najciekawszych czasów naszych pierwszych spotkań z
komputerami oraz konfrontuje ze sobą najważniejsze fakty, wojny
klanowe oraz szczegółowo omawia sedno tematu, jakim jest
informatyka kiedyś i dziś. W książce znaleźć można liczne
nawiązania, skany i odwołania do konkretnych pism i opinii z lat
80. i 90. np. Bajtka, Komputera, IKSa itp. co jest fantastycznym
powrotem do ówczesnych realiów. W tle znajdują się takie komputery
jak Atari, ZX Spectrum, SAM Coupé, Amstrad oraz IBM PC, w centrum
znajdują się Amiga i Commodore. Adam niezwykle trafnie i ciekawie
opisuje oraz podsumowuje temat, czego do tej pory nie zrobił żaden
inny autor.
Co stanowi, że jest to wybitnie interesująca pozycja.
Publikacje Adama Zalepy są do nabycia na stronie AMIGA.net.pl, "Zapomniana królowa
maszyn" w tym miejscu papierowa,
a w tym e-book.
Z ważniejszymi projektami Adama Zalepy można się zapoznać
na jego stornie WWW.