Pewnie! O graniu na gołej A1200 wspomniałem w tekście. Dopiero po zakupie karty turbo zrozumiałem, jaką sobie wówczas krzywdę wyrządzałem męcząc się z tym animowanym znaczkiem pocztowym - na procesorze 040/33 MHz osiągałem normalną prędkość przy pełnym ekranie. ;) Heh, a spece z ID Software mówili, że nawet na rozbudowanej Amidze się nie da. Że się jednak da udowodniły fanowskie porty, które pojawiły się na Aminecie już w kilka godzin po uwolnieniu kodu źródłowego... Podobnie zresztą było z Hexenem czy Abuse - może kiedyś napiszę o tym szerzej przy okazji zajmowania się Amigą.
Krótko i na temat: wróciłem. Już wkrótce ponownie ruszamy z kolejnymi opisami. Asortyment poszerzy nam się o konsole takie jak Sega Saturn, Dreamcast, Nintendo DS, a może nawet PS2, jako że wreszcie posiadam odpowiednio mocny sprzęt do emulowanie tych platform. Ale póki co trzeba powrócić do początku gier na 3DO i zainteresować się zwłaszcza tymi, z którymi FreeDO nie dawało sobie rady, bo tak coś czuję, iż 4DO chyba im sprosta... Crash 'n Burn - here I come! :)
Tenchi - czytam i czytam Twoje opisy, duzo tego sie nazbieralo, ale to dobrze!
Ja tylko chcialem wrocic do dyskusji Urborga i Greya na temat Jaguar vs. 3DO. Kwestie wyzszosci technicznej wydaja sie przy konsolach byc drugorzedne. Nintendo jest slabsze od PS3, tak? Ale nie przeszkadza to w znakomitej sprzedazy tej konsoli. Tak samo z Jagiem - mogl miec lepsze parametry, ale to niewiele zmienia, jesli nie szla za tym dobra polityka softwareowa.
Tutaj zapodam teorie Witka Warczaka, ktory pracowal w latach 90-tych u przedstawiciela Atari w Polsce czyli Atar Systemie. Twierdzi on (opowiadal na ktoryms KWAS-ie), ze znaczny wplyw na brak rozwoju softu na Jaga mial system developerski. Atari zmuszalo zainteresowane firmy softwareowe do zakupu Atari TT i oprogramowania do niego. Tu nie chodzi oczywiscie o kwestie finansowe, ze taki system byl znacznie drozszy niz pecet + oprogramowanie pecetowe. Chodzilo o srodowisko i dostepne narzedzia, ktore byly ubozsze niz na pc oraz wiadomo - wymagaly zmiany przyzwyczajen. Do tego TT jako system zamkniety nie nadazal za wzrostem mocy pecetow.
Dlatego firmy softwarowe bardzo niechetnie braly sie za gry na Jaga, wiekszosc wyczekiwala wiekszej popularnosci konsoli... Mniej gier to slabsza konkurencja, slabsza konkurencja to gorsze gry, mniej popularna konsola. Kolko sie zamknelo, Jag pozamiatany.
Dziś wciąż jeszcze tylko krótka notka w celu odświeżenia wątku. Tak sobie testowałem 4DO przez ostatnich kilka dni i muszę stwierdzić, iż na dwurdzeniowym procesorze rzeczywiście spisuje się wyśmienicie. W związku z tym postanowiłem cofnąć się do litery A, by ponownie sprawdzić wszystkie tytuły. Jak wykazały dzisiejsze badania, Alone in the Dark bez problemu daje się ukończyć, choć niestety wciąż nie wyeliminowano problemu z zacinającym się oraz ogólnie dziwnie zachowującym dźwiękiem. Samej gry recenzować chyba nie ma potrzeby - wierzę, że wszyscy dobrze wiecie, co to takiego. Wersja na 3DO wprowadziła w stosunku do pecetowskiego dyskietkowego oryginału muzykę audio i voice acting, ale niestety ze względu na wspomniane błędy w emulacji ciężko mi ją polecić - tylko dla fanatyków, którzy muszą przejść je wszystkie na wszystko. :) Z wersją dla PSX-a bądź kompaktówką pod DOS-a powinno być już lepiej, co czas nam pokaże.
Jutro zamierzam kontynuować sprawdzanie poprawności działania kolejnych gier i możecie się spodziewać jeżeli nie recenzji, to przynajmniej adekwatnych notek prostujących wszystko, co o nich pisałem odnośnie działania na FreeDO. Pełnoprawne opisy wrócą, gdy ponownie dotrę do miejsca, w którym już byłem (litera D), no chyba że po drodze trafi się coś godnego uwagi, w co wcześniej z niezależnych ode mnie powodów nie mogłem zagrać (np. Crash 'n Burn).
Filmik, który widziałem na YT, prezentował się niezgorzej, dlatego tym chętniej przetestuję działanie gry w rzeczywistości i skonfrontuję je z twoją opinią. Kiepskim byłbym dziennikarzem, gdybym sugerował się czymkolwiek innym poza swoim osobistym zdaniem, zbudowanym na własnych wrażeniach z odbioru gry. ;)
Jeśli jesteś ze wsi Szczecin to mogę udostępnić swoje 3DO do testowania gier, ta konsola nie miała zabezpieczeń antypirackich, wystarczy nagrać obraz płyty, tak samo jak było z CD32 i Sega CD.
Bardzo ci dziękuję za propozycję, ale niestety - jestem ze Śląska, a dokładnie z Sosnowca. Prawdziwego 3DO na oczy nie widziałem, więc naprawdę chętnie bym się nim pobawił, tym bardziej że właśnie nie miało żadnego durnego rozpoznawania regionów. Aczkolwiek muszę uczciwie przyznać, iż nie wyobrażam sobie przechodzenia niektórych gier inaczej jak na emulatorze ze względu na obecność sejwstejtów.
Alone in the Dark 2 na 3DO pokonany! Wciąż jeszcze zdarzają się drobne błędy z przezroczystością obiektów (można w nie wejść oraz widzieć przez nie to, co znajduje się po ich drugiej stronie), które takie być nie powinny, ale raczej już tylko sporadycznie. Poza tym sejwstejsty robią swoje - dwa razy uratowały mi tyłek, gdy niechcący wszedłem w ścianę i nijak nie mogłem się uwolnić. Podobnie jak w przypadku części pierwszej, wydanie na 3DO zostało wzbogacone mówionymi dialogami oraz ścieżką audio (zresztą chyba jak każda wersja płytkowa, nieważne której części i na co). Wydłużono także sekcję, w której zamiast głównym bohaterem sterujemy małą Grace Saunders - porwaną przez duchy 8-letnią dziewczynką, którą mamy w tej części uratować (przy okazji dodam, że jest ona słodziachna jak cukiereczek, a sposób w jaki się porusza czy metody, przy pomocy których pozbywa się ścigających ją przeciwników, wywołują u gracza salwy śmiechu). O ile samą grę oczywiście polecam (podobnie jak jedynkę), tak też raczej nie na tym emulatorze. Ja przechodziłem niejako z obowiązku, aby mieć pewność, iż nie będę miał w kolekcji walniętego obrazu płyty, ani że pomimo teoretycznie prawidłowego na pierwszy rzut oka działania gra nie wywinie mi pod koniec jakiegoś przykrego numeru, gdybym za kilka lat zapragnął powrócić właśnie do wersji na 3DO.
Odwalasz tutaj kawał dobrej roboty, chociaż ja zaczynałem od emu teraz wolę konsolę, na żywca w realu, ale nie wszystkie są tanie i nie na wszystkich chodzą piraty a niektóre gry to mają ceny kosmos.... A i też jestem z Sosnowca tylko nie śląskiego a z Zagłębia Dąbrowskiego :-).....
Dzięki za miłe słowa - ja się kurde wciąż zastanawiam, czy to faktycznie dobra i potrzebna robota... Ale nie mam zamiaru ukrywać, że sprawia mi ona masę frajdy, dlatego tym bardziej jestem wdzięczny wszystkim z Kazem na czele, iż przymknęli oko na moje fanaberie oraz pozwalają mi się tutaj wyżywać artystycznie. :)
Odnośnie sporu prawdziwy sprzęt kontra emulator, no cóż... Powiem szczerze, że gdybym był milionerem, to bardzo chętnie widziałbym na swojej półce każdą maszynkę, którą obecnie emuluję. Ale nie mam też zamiaru ukrywać faktu, iż po kilkunastu latach emulowania proceder ten wydaje mi się o wiele wygodniejszy - zwłaszcza do pracy, którą wykonuję. Nie wyobrażam sobie przechodzenia tych wszystkich gier bez opcji takich jak możliwość przyspieszenia/spowolnienia ich działania, w pełni swobodne definiowanie sterowania czy zapisywanie stanu w dowolnym momencie. Poza tym dochodzi też kwestia fanowskich patchy, przeróbek i tłumaczeń, którymi to społeczność Romhackingu wciąż płodnie nas raczy. Co da się zrobić z japońską grą na fizycznym carcie? Niewiele. Natomiast w zrzucie do ROM-a można śmiało grzebać, na czym właśnie opierają się wszystkie te poprawki oraz programy je nakładające. Dwoma kliknięciami z wersji w niezrozumiałym języku albo totalnie zbugowanej robimy sobie w pełni zrozumiałą dla nas, odpluskwioną, odcenzurowaną czy co tam jeszcze innego dana poprawka przewiduje, grę.
A kolega nie slyszal o cartach z flash-ramem, ewentualnie kartami SD ? Przeciez takie ustrojstwa sa dostepne na wszystkie konsole "cartowe" ? Uzyteczne malenstwa :)
Z doswiadczenia wiem, ze im ktos wiecej gra na prawdziwych sprzetach, tym wiecej ma radochy mimo wszystko z oryginalnych gier :)
No właśnie nie do końca orientowałem się jak to działa - widzę, iż chyba najwyższa pora coś na ten temat poczytać. Tyle że nawet gdyby faktycznie zdawało to egzamin, to i tak do końca oryginalnym nie dałoby się być - należałoby znaleźć sobie na sieci ROM gry, którą chcemy spatchować. No chyba żeby zainwestować w maszynkę do dumpowania cartów, ale z tego co się orientuję, to są ogromne pieniądze...
Odnośnie zabawy w same oryginały, polecam zerknąć tutaj. Zobaczcie za ile to wszystko poszło, poczytajcie sobie wywiadzik ze sprzedającym. Być może michalmarek77 ma rację i właśnie tak powinna wyglądać zabawa z retro sprzętami, ale kogo by było stać na taki wydatek? Mnie na pewno nie, a rezygnować z możliwości sprawdzenia absolutnie wszystkich tytułów nie mam zamiaru, zwłaszcza gdy mogę to robić absolutnie za darmochę, o czym zresztą już nieraz pisałem.
Spoko - sam miałem bardzo podobnie, gdy zobaczyłem tę aukcję. :D Autentyczny szacun dla gościa - większość to wciąż zafoliowane egzemplarze. Nie wiem, czy gdybym już poświęcił mnóstwo kasy, trudu i czasu na zebranie tego całego zestawu, to potem byłbym skłonny go sprzedać, nawet w obliczu przymierania głodem...
I oto kolejny przykład na potwierdzenie mojej tezy, że sprawdzając pełne sety gier na każdą platformę można znaleźć wyjątkowe perełki, nierzadko o wiele lepsze niż głośno okrzyczane i reklamowane hiciory. Belzerion figurował w praktycznie każdej bazie danych 3DO jako przygodówka, dlatego spodziewałem się szybkiej piłki - gra jest w całości po japońsku. Tymczasem okazało się, iż bez problemu można go ukończyć! Tak naprawdę jest to połączenie bijatyki oraz strzelaniny podlane elementami przygodowymi, a całość pokazano z perspektywy pierwszej osoby. Filmiki oraz część przygodowa powiedziały mi mniej więcej tyle, że gdzieś w czeluściach kosmosu powstała prawdziwa sztuczna inteligencja i zawitawszy na naszą planetę (oczywiście wszystko dzieje się w przyszłości) zaczęła siać spustoszenie w jakimś mieście włamując się do baz danych, buntując roboty oraz ogólnie zagrażając spokojnym obywatelom. Gracz wciela się w oficera policji z pewnej elitarnej jednostki, której zadaniem jest zapobieganie tego typu przestępstwom.
Walki wręcz i strzelaniny zrealizowane są kapitalnie (kuknijcie sobie drugi filmik) - niektóre z nich wymagają wręcz małpiej zręczności. Ostatni boss jest nieźle przerąbany, a żeby w ogóle móc z nim zawalczyć oraz obejrzeć sobie prawdziwe zakończenie, należy przejść grę bez ani jednej kontynuacji, co moim zdaniem graniczy wręcz z niemożliwością (no ale od czego są sejwstejty, chociaż nawet z ich pomocą kilka finałowych walk to istny koszmar). Natomiast część przygodowa jest na tyle intuicyjna oraz prosta w obsłudze, że w żaden sposób nie uniemożliwia ukończenia gry - wystarczy dokładnie badać (klikać) na każdy widoczny przedmiot, by fabuła sama niosła nas do przodu. Niektóre misje to istny majstersztyk - choćby misja czwarta, w której musimy uciec z naszego własnego posterunku policji opanowanego przez zbuntowane roboty używając do tego celu kanałów wentylacyjnych, czy misja siódma, jako żywa przypominająca mi Die Hard (wybaczcie, ale Szklana Pułapka to chybiony tytuł i od lat unikam używania go), w której pani komisarz zostaje porwana przez robociego Kubę Rozpruwacza, a następnie umieszczona na samej górze budynku wręcz naszpikowanego rozmaitymi atrakcjami oraz pułapkami. Polecam zwrócić uwagę na znakomity moim zdaniem soundtrack - utwory są kapitalne i rewelacyjnie podobierane do poszczególnych scen, przez co fantastycznie budują klimat naszej przygody.
Jeżeli ktoś, podobnie jak ja, lubi klimaty cyberpunkowe, to ta gra jest dla niego wprost stworzona. Wielka szkoda, że nigdy nie opuściła Japonii, bo zabawa niewątpliwie byłaby jeszcze lepsza, gdyby dało się zrozumieć teksty. Tym niemniej gorąco polecam - wciąga jak stary odkurzacz i nie puszcza przez kilka godzin, aż do momentu obejrzenia zakończenia (prawdziwego).
Okazuje się, że nie wszystko co nowsze koniecznie musi być lepsze. Testowałem dziś Corpse Killera na 4DO i cóż... Nie chce mi się dokładnie pisać co jest nie tak, ale fakt faktem, iż gra nie zachowuje się w pełni poprawnie, uniemożliwiając tym samym jej ukończenie. Na forum 4DO można znaleźć informację, jakoby była ona w 100% obsługiwana, ale widać z tego jasno, że ludzie niezbyt dokładnie ją przetestowali - zapewne tylko uruchomili, po czym stwierdzili na pierwszy (mylny) rzut oka, iż wszystko jest w najlepszym porządku.
Nie jest to odosobniony przypadek emulacji, której rozwój polegający na eliminowaniu błędów z silnika sprawia, że poprawnie jak do tej pory działające gry nagle zaczynają zachowywać się dziwnie. Innym przykładem emulatora, w którym nagminnie dzieją się takie rzeczy, jest chociażby MAME. Ale spokojnie - przecież od testowania tego wszystkiego macie mnie i możecie zawsze spodziewać się najaktualniejszych informacji oraz porad, na czym najlepiej w co zagrać.
Tak czy siak, do zabawy z Corpse Killerem polecam stare oraz jak się okazuje, wciąż dobre, a pod pewnymi względami wręcz lepsze FreeDO w wersji 1.9.
Edit: Po namyśle w sumie jednak postanowiłem wyjaśnić dokładniej co jest nie tak z działaniem Corpse Killera na 4DO, jako że podawanie niepełnych informacji po prostu nie leży w mojej naturze. :) Mówiąc jak najprościej, są problemy z pojawianiem się przeciwników na ekranie. Wciąż wybiegają z tego samego miejsca, jeden za drugim. Ale to jeszcze pół biedy, jest gorsza rzecz. Część obiektów w ogóle nie raczy się pokazać, przez co nie możemy np. walczyć z bossami - po prostu nie ma ich tam, gdzie powinni być. To prowadzi do automatycznego niezaliczenia misji popychającej fabułę do przodu, uniemożliwiając tym samym ukończenie gry.
Po godzince spędzonej dziś z Crash 'n Burn muszę niestety zgodzić się z opinią s2325. Graficznie gierka może i fajnie wygląda, ale gra się w nią cokolwiek kieprawo - pojazd lata z lewej na prawą, co chwilę obijamy się bądź to od band, bądź od innych pojazdów. Różne bronie, którymi możemy traktować naszych oponentów, ani trochę nie poprawiają sytuacji - nie dość, że celowanie nie jest proste, to jeszcze wypada władować w przeciwnika cały wagon amunicji, aby na dobre wykluczyć go z wyścigu. Gra nie zrobiła na mnie kompletnie odpychającego wrażenia, ale nie wywołała także żadnych cieplejszych emocji, przez co po prostu wyłączyłem ją po przejechaniu kilku tras.
Z przyjemnością informuję, że wspominany już tutaj Crayon Shin-chan: Puzzle Daimaou no Nazo jest pod 4DO w pełni grywalny, aczkolwiek są z tym pewne problemy. Nie wiedzieć czemu, od czasu do czasu muzyka nie chce prawidłowo się zainicjować, przez co gra nie wczytuje kolejnego ekranu zawieszając się podobnie jak na FreeDO. Jest jednak prosty sposób na tę przypadłość: sejwstejty. Gdy kolejny ekran pojawi nam się normalnie z muzyką, to czym prędzej zapisujemy stan. W przypadku ewentualnej zwiechy podczas dalszego działania gry wczytujemy stan i próbujemy ponownie - kiedyś zaskoczy. Wiem, iż jest to odrobinkę niewygodne, ale lepiej tak niż wcale, tym bardziej że gierka naprawdę jest fajna. To już drugi tytuł, w dodatku też japoński, z którym są takie problemy. Pierwszym jest Bishoujo Senshi Sailor Moon S, czyli bijatyka na podstawie bardzo popularnej mangi oraz anime, które nota bene było u nas emitowane pod tytułem Czarodziejka z Księżyca. Swego czasu planowałem nawet ją tutaj opisać, ale w sumie gra niczym specjalnym się nie wyróżnia - ot, prawidłowo zrealizowane klasyczne mordobicie versus z dosyć nietypowymi postaciami, przeznaczone wybitnie dla fanów gatunku. Nie wydaje mi się, aby ktokolwiek z AOL namiętnie oglądał przygody czarodziejek bądź anime ogólnie, zatem stwierdziłem, że nie będę zawracał wam głowy niszowymi produkcjami.
Oj, zdziwiłbyś się, Tenchi... :D Obejrzane wszystkie 197 odcinków zakupionych przez Polsat + wszystkie kinówki i OAV. ^&^ Człowiek dwudziestkę na karku już miał, a serial potrafił go wciągnąć na amen. Brakujące 2 odcinki z końca pierwszej serii i jeszcze jeden obejrzałem dopiero jak pojawiło się YouTube.
Dobrze wiedzieć. Zatem polecam zagrać, jeśli tylko będziesz miał okazję - nie ma to jak dowalić na koniec rundy takiej Sailor Uranos (jak ja jej nie cierpię, tej drugiej z dueciku zresztą też) Shabon Sprayem, a potem poprawić to kilkunastohitowym Shine Aqua Illusion. Na podstawie tych słów zorientowani w temacie powinni bez trudu odgadnąć, która sailorka była moją ulubioną bohaterką i którą gram praktycznie we wszystkie gierki z tej serii (a trochę ich jest). ;)
Giercuje się w to naprawdę przyjemnie, tym bardziej że głosy postaciom podkładają te same seiyuu, co w serialu. Dla tych, którzy nie wiedzą kto to seiyuu, krótkie wyjaśnienie: otóż są to właśnie aktorzy użyczający swoich głosów postaciom. U nas do dubbingowania czy podkładania głosów podchodzi się raczej po macoszemu, tylko w przypadku jakichś kinowych hiciorów typu Shrek zostają do tego zatrudnieni znani aktorzy. W Japonii natomiast każda dobra/każdy dobry seiyuu to celebryta oraz gwiazda - nierzadko ich fanbase jest wręcz większy niż np. jakiegoś topowego piosenkarza. Nic w tym dziwnego, ponieważ mistrzowie tego fachu bez problemu potrafią zagrać kilkuletnie dziecko, a chwilę potem nie mniej udanie mówią niczym kilkudziesięcioletni staruszek. Zresztą nigdy nie zapomnę akcji, gdy wraz z kumplem oglądaliśmy sobie pewne anime. Ziom pochwalił jedną z postaci (dziewczynkę z podstawówki) za fajny głos - stwierdził, że to dziecko ma zadatki na dobrego aktora. Mało nie spadł z fotela, gdy mu powiedziałem, iż tej postaci głosu użycza prawie 50-letnia pani... Wracając do tematu, poza podkładaniem głosów w różnych anime czy grach, seiyuu potrafią doskonale śpiewać i tańczyć, wydają swoje albumy, kręcą teledyski, bardzo często występują w rozmaitych programach telewizyjnych, a także biorą udział w koncertach lub innych imprezach branżowych tego typu. Rynek zajmujący się seiyuu jest w Japonii nie mniej rozwinięty niż np. przemysł czysto muzyczny. Ot, taka ciekawostka kulturowa. Siedząc w temacie od ponad 15 lat oczywiście sam mam swoje/swoich ulubionych seiyuu i na bieżąco śledzę ruch w tej branży, ale o tym to już może innym razem, przy okazji kolejnej gry na podstawie anime z pełnym voice actingiem.
Pewnie, że byś się zdziwił Tenchi :D Z siostrą wciągnąłem nie raz... a już jak kiedyś mieliśmy silne przeziębienie razem.... o kurka... 2 tygodnie non stop :D. Wszystkie odcinki (prawie) na VHS zgrane! (era przed torrentowa :] )
Ja tam te twoje mini recki lubię. Zajrzyj czasem na ->link<- Mimo pompatycznego tytułu strony pisują tam fajne arty/recki (głównie gry, ale z mangi i filmu też coś znajdziesz)
Z tego co wiem, piszesz do nich majla "o sobie" oni to publikują i potem możesz publikować swoje arty na tej stronie - myślę, że spokojnie mógłbyś coś ciekawego wysmażyć dla większej publiki. Po prostu życzę twojej pracy szerszego rozpowszechnienia.
Sam się przymierzam do rozpiski o jednej perełce :D (może jak coś opublikujesz to z zazdrości motywacji więcej nabiorę :):):) )
@voy Trudne nie było, prawda? Tak, Ami najbardziej odpowiadała mi z charakteru, choć nie lubię krótko obciętych dziewczyn. Tym niemniej słodki głos Hisakawy Ayi (dziś już mało w czym gra - wielka szkoda, bo zdecydowanie należy do mojej czołówki ulubionych seiyuu) kupił mnie definitywnie. Lubiłem też Minako za jej zwariowane pomysły. Bardzo fascynowała mnie (zresztą jak chyba wszystkich) Saturn - strasznie podobały mi się jej wysokie po kolana, wiązane butki na szpilkach (może nie powinienem się do tego publicznie przyznawać, ale obcasy to jeden z moich all time fetyszy). Nie cierpiałem za to wspomnianego już lesbijskiego dueciku, no i oczywiście córeczki głównej bohaterki - Chibiusy. Gdybym mógł, to utopiłbym ją w najpłytszej kałuży.
@Yosh Dzięki za linka, na pewno chętnie poczytam. Ale nie sądzę, abym bawił się (a przynajmniej nie na razie) w pisanie też i tam - przed nami jeszcze masa gierek do przejścia. Poza tym szczerze mówiąc, to chyba nawet wolę docierać do mniejszej, ale za to właściwej publiki - po co nadziać się na jakichś łosi, którzy nic nie rozumiejąc potrafią tylko krytykować...
Tenchi, jeżeli chodzi o Sailor Saturn, to nie jesteś/byłeś odosobniony. :P Z kolei ja zawsze lubiłem Makoto Kino za rozwagę, wielkoduszność, talent kulinarny i... długie nogi. :)
Ilu sympatyków sailorek, normalnie serce rośnie. Możecie zatem w przyszłości spodziewać się opisów wszystkich gier o tej tematyce, na które trafię.
A odnośnie offtopa - jaki offtop? Przecież rozmawiamy sobie o naszych ulubionych bohaterkach w mordobiciu. :) Na tym przykładzie przekonajcie się sami, jak mocno rynki gier oraz anime od lat przenikają się w Japonii. Choćbym nawet nie chciał, to siłą rzeczy i tak jeszcze nieraz zahaczę o tę tematykę - jest to nieuniknione. A mówiąc tak bardziej oficjalnie - już wolę taki okołotematyczny offtop, niż gdyby dyskusja nagle zeszła na np. ceny buraków i ciągnęła się w tym temacie przez kilka stron.
Są jeszcze jacyś fani sailorek na AOL? Nie wstydźcie się - sami dorośli ludzie wokół i chyba nikt nie będzie się tutaj śmiał z facetów oglądających serial skierowany do dziewcząt w przedziale wiekowym od lat 4 do 12... :D
Ten midget przez swoją midgetowatość jest dosyć trudnym przeciwnikiem: większość pocisków przelatuje nad nią i w celu przeprowadzenia skutecznego ataku trzeba robić to nisko oraz z bliska. A tymczasem mała ma wręcz tabun ciosów i speciali skutecznie trzymających nas na dystans. Kolejny z powodów, przez które jej nie cierpię.
Ze spraw organizacyjnych, wreszcie zaczynam docierać do punktu litery D, w którym zmarł mój poprzedni komputer i w związku z tym wyjściem na prostą myślę, że jeszcze w tym tygodniu pojawi się jakaś nowa pełnoprawna recenzyjka.
No to po The Daedalus Encounterze. Na 4DO gra zacina się w paru miejscach podobnie jak na FreeDO, ale po chwili "przegryza" się kosztem kilku sekund filmu i można grać dalej. Chociaż "grać" to w sumie chyba zbyt mocne określenie w stosunku do tego dziwadła, jako że bywają takie momenty, gdy gracz nie ma absolutnie nic do roboty nawet przez kilkanaście minut. Zresztą cała moja interakcja z programem zebrana do kupy nie trwała dłużej niż pół godziny na około trzy spędzone przed ekranem. Poprzednio narzekałem nieco na udziwniony interfejs (myszką jednak wygodniej niż padem), ale w sumie można się przyzwyczaić.
O co w tym tak w ogóle chodzi? W dużym skrócie, trójka głównych bohaterów, czyli Ari, Zack oraz Casey, bierze udział w jakiejś wojnie z obcą rasą. Podczas jednej z akcji ciało Caseya zostaje zmiażdżone. Budzi się on dwa miesiące później w postaci małego robocika, do którego przeniesiono jego cudem ocalały mózg. Dowiaduje się od pozostałej dwójki, iż wojna się skończyła, a oni obecnie zajmują się przechwytywaniem ładunków z dryfujących w przestrzeni wraków. Podczas jednej z wypraw trafiają na statek należący do obcej rasy. Ich własny wahadłowiec ulega uszkodzeniu, przez co są zmuszeni do zwiedzenia obcego statku i rozwikłania jego tajemnicy w nadziei, że to jakoś pomoże im uniknąć spalenia przez ogromne słońce, które nieuchronnie osiągną po czterech godzinach dryfowania obecnym kursem.
Jak chyba nietrudno się domyślić, gracz wciela się w rolę Caseya. Cała robota polega na wypuszczaniu małej sondy, przechwytywaniu oraz analizowaniu przedmiotów, które wskazuje nam pozostała dwójka, włączaniu światła, strzelaniu do atakujących kosmitów czy rozwiązywaniu łamigłówek blokujących nam dalszy postęp w grze. Od czasu do czasu mamy możliwość w miarę swobodnego poruszania się po lokacjach i badania różnych obiektów, ale są to raczej sporadyczne przypadki.
Bardzo podobała mi się możliwość zmiany poziomu trudności przed praktycznie każdą ważniejszą łamigłówką. Początkowo ambitnie przechodziłem wszystkie na medium (środkowy poziom trudności), ale bardzo szybko przewyższyły one moje skromne umiejętności logicznego myślenia, po czym bez wahania zdegradowałem się na easy. Tylko dzięki temu udało mi się ukończyć całość.
Na uwagę niewątpliwie zasługuje całkiem dobra gra aktorska zarówno Tii Carrere wcielającej się w rolę Ari, jak i Christiana Bochera w roli Zacka. Oczywiście na tyle, na ile pozwoliła im na to dosyć naiwna fabuła oraz tak cokolwiek naciągany scenariusz... Tym niemniej widać, iż naprawdę dali z siebie wszystko, litościwie oszczędzając graczowi oglądania sztywnych min i wysłuchiwania drewniano-betonowych dialogów, od których wręcz roi się w innych grach FMV.
Czy polecam każdemu zagrać w The Daedalus Encountera? W sumie niespecjalnie. Jeżeli ktoś lubi filmy science-fiction klasy B, to w zupełności wystarczy mu obejrzenie filmiku z przejścia. Natomiast jeśli chodzi o część czysto grową, osobiście wydaje mi się, że lepiej przyciąć sobie choćby w znakomite atarowskie Cropky, Lasermanię czy nieśmiertelnego Tetrisa w dowolnej wersji. Ta gra to w sumie ciekawy, ale średnio udany eksperyment, potrafiący zainteresować na dłużej wyłącznie ludzi z ostrym zacięciem do gier FMV lub archeologów mojego pokroju, którzy osobiście muszą zagrać w nie wszystkie. :)
Pierwszy filmik to początek wersji na 3DO - możecie zobaczyć jak rozwiązano w niej interfejs użytkownika. Drugi filmik to przykładowa łamigłówka z wersji pecetowskiej - różnice między nimi chyba widać gołym okiem.
Po naprawdę ciężkich, kilkudniowych bojach udało mi się wreszcie ukończyć kolejną (chyba) niezłą grę. Była ona w pewnym sensie punktem kontrolnym, jako że mój stary komputer spalił się właśnie podczas jej przechodzenia. Zatem od tego tytułu zaczyna się dla mnie dziewicze terytorium, jeśli chodzi o kolejne pozycje na 3DO.
Bohaterem Dragon Lore jest Werner von Wallenrod, który w dniu swoich osiemnastych urodzin dowiaduje się od opiekującego się nim farmera prawdy o swoim pochodzeniu. Otóż pochodzi on ze starożytnego rodu Smoczych Rycerzy, zaś jego ojciec został podstępnie zamordowany przez złowrogiego Haagena von Diakonova - zagorzałego wroga rodziny Wallenrodów. Jak nietrudno się domyślić, celem gracza wcielającego się w Wernera będzie uskutecznienie zemsty na wyżej wspomnianym osobniku. Nie jest to jednak takie proste, jako że przedtem Werner musi zostać Smoczym Rycerzem, czyli zebrać w finałowym głosowaniu przeważającą ilość popierających go głosów od innych Rycerzy.
Gra to klasyczna przygodówka point-and-click z totalnie nieklasycznym widokiem FPP. Po ekranie poruszamy się animowanym kursorem w kształcie smoka, wskazując nim interesujące nas miejsca bądź przedmioty oraz uskuteczniając na nich akcje. Aby ułatwić nam to zadanie, smok zmienia animację, gdy trafimy nim np. na drogę, którą możemy pójść, lub przedmiot, z którym możemy wejść w interakcję. Od czasu do czasu zdarzy się też zawalczyć z rozmaitymi przeciwnikami - gra zamienia się wówczas w zwykłą zręcznościówkę. Będziemy także musieli korzystać z księgi czarów i rzucać rozmaite zaklęcia umożliwiające nam pokonywanie kolejnych przeszkód oraz pułapek zastawionych przez Diakonova.
Postać opisana jest dwoma współczynnikami. Pierwszy z nich to życie, co chyba nie wymaga większego komentarza. Należy pilnować, abyśmy zawsze mieli go trochę w zapasie - inaczej będzie z nami krucho. Na szczęście walki są banalnie proste, a ponadto od czasu do czasu możemy uzdrowić się w jakiś sposób. Drugi ze współczynników to oczywiście mana, czyli energia magiczna potrzebna do rzucania zaklęć. Tej chyba nie da się w żaden sposób uzupełniać, ale spokojnie - o ile nie będziemy rzucali niepotrzebnie czarów na lewo i prawo, to nie musimy się obawiać o jej rychłe wyczerpanie.
Tym, co w grze spodobało mi się najbardziej, jest wskaźnik podsumowujący nasze dotychczasowe zachowanie. Waha się on pomiędzy violence (przemoc), a wisdom (mądrość). Można na niego wpływać poprzez interakcje z napotykanymi podczas wędrówki postaciami (głównie innymi Rycerzami, ale nie tylko). Jeżeli nie chcemy, aby traktowano nas jak kompletnych brutali, to nie powinniśmy na przykład usiłować rozmawiać z bronią lub księgą czarów w ręku. Jeśli natomiast będzie zależało nam na głosach tych Rycerzy, którzy lubują się w rzeziach oraz podłości, to oczywiście najlepiej byłoby zabijać absolutnie wszystko, co tylko stanie nam na drodze. Nie polecam jednak takiego rozwiązania - złych Rycerzy jest definitywnie mniej i choćbyśmy nawet mieli wszystkich po swojej stronie, to głosowania raczej i tak nie wygramy. O wiele trudniej oraz ciekawiej moim zdaniem jest zaskarbić sobie sympatię postaci pozytywnych, utrzymując wskaźnik bardziej po stronie mądrości.
Graficznie gra prezentuje się wręcz wspaniale (jak na tamte czasy rzecz jasna), odrobinkę rażą tylko w większości kompletnie statyczne tła. Brak ten jest jednak w pełni nadrobiony znakomitą ścieżką dźwiękową - naszym poczynaniom bez przerwy towarzyszą albo łatwo wpadające w ucho melodie, albo odgłosy otaczającej nas przyrody. Te ostatnie są przygotowane doprawdy wybornie: spacerując przykładowo po bagnach nie raz i nie dwa odruchowo machnąłem w powietrzu ręką, gdy nad uchem Wernera zabzyczał jakiś komar czy inny lotnik.
Sterowanie w wersji konsolowej nie przysparza większych problemów. Kursorem poruszamy przy pomocy krzyżaka na padzie, do potwierdzania wszystkich akcji służy jeden z fajerów, a trzymając inny i używając kierunków możemy swobodnie chodzić oraz obracać się. Na osobnych przyciskach mamy wejście do menu gry (load, save i inne tego typu pierdoły) oraz do naszej kieszeni z niesionymi przedmiotami, bronią zaś machamy przy pomocy shoulderów (dwa różne rodzaje ciosów!).
Tym, co mi trochę przeszkadzało, jest niewątpliwie niedopieszczona strona zręcznościowa gry, czyli walki. Cóż z tego, że po drodze zbieramy różnego rodzaju tarcze, zbroje i bronie, które możemy ekwipować, skoro poza naszym wyglądem oraz animacją machania tym, co akurat trzymamy w ręce, nie zmienia to absolutnie niczego? Nieważne, czy bijemy wroga mieczem, toporem, czy młotem - on i tak grzecznie położy się zawsze po kilku celnych ciosach. Z tym wiąże się druga, dosyć istotna sprawa: pojemność naszej kieszeni. Możemy nieść maksymalnie szesnaście przedmiotów i wierzcie mi, iż w tempie ekspresowym okazuje się, że to bardzo, bardzo mało. No ale czemu tu się dziwić, gdy zaledwie po kilku pierwszych lokacjach połowa naszego ekwipunku to broń, broń oraz jeszcze raz broń. Dopiero pod sam koniec gry gracz zdesperowany brakiem miejsca na nowe klamoty orientuje się, iż tak naprawdę wystarczy wybrać sobie jeden najładniejszy wizualnie dla niego oręż i zaczyna na potęgę wyrzucać niepotrzebne żelastwo. Druga wpadka, która jest dla mnie wręcz niewybaczalna, to fatalne oznaczenia przejść dostępnych w danej lokacji. Nie raz i nie dwa zdarzały mi się sytuacje, w których przez kilkadziesiąt minut kręciłem się jak opętany po okolicy nie mogąc zrobić absolutnie niczego oraz nie potrafiąc odnaleźć dalszej drogi. Napisałem wcześniej, że animowany kursor między innymi podpowiada nam kierunek, w którym możemy obecnie się udać, ale czasami przejście jest tak malutkie albo tak kompletnie zakamuflowane gdzieś na skraju ekranu, iż przejeżdżamy przez nie niczego nie zauważając. A nie muszę chyba mówić ile wspólnego z przyjemnością mają momenty, w których po raz n-ty macamy każdy ekran piksel po pikselku i kompletnie sfrustrowani brakiem postępu klniemy na czym świat stoi...
Pomimo wspomnianych przeze mnie wad gra ma prawo się podobać i powinna przypaść do gustu zwłaszcza miłośnikom przygodówek. Nie powiem, abym jakoś specjalnie ją polecał, ale nie znajduję też absolutnie żadnych powodów, aby gorąco ją odradzać. Obejrzyjcie sobie intro oraz fragment gejmpleju na poniższym filmiku i zdecydujcie sami. Pochodzi on co prawda z wersji pecetowskiej, ale to praktycznie żadna różnica.
W sumie grafa nie jest dla mnie zbyt istotna - gdybym się nią sugerował, to już nigdy nie powinienem zagrać np. w pierwsze Toshindeny czy Tekkeny. Widocznie łatwiej mnie zadowolić pod tym względem - może po prostu za mało się naoglądałem współczesnych produkcji i nie mam porównania.
O jakości grafiki w tej grze może także świadczyć fakt, iż jest ona portem z peceta. Jak na tamte czasy miała wręcz zabójcze wymagania sprzętowe, co dobitnie widać przy uruchamianiu jej pod PC-98, na który, o dziwo, także się ukazała i to nawet w zrozumiałym języku (dzięki szerokim znajomościom na całym świecie jakimś cudem udało mi się ostatnio dorwać i tę wersję). Być może na 3DO mogło wyglądać to lepiej, ale widocznie z jakiegoś powodu zrezygnowano z podrasowania grafiki.
Tenchi, pewnie, że są na AOL jeszcze jacyś fani, a raczej fanki Sailorek :) Akurat tej gry nie znałam do momentu przeczytania Twojego tekstu. Co do ulubionych Sailorek, to oczywiście Makoto Kino (mój znak zodiaku) oraz Haruka Tenou.
Witamy w klubie. Kurczę - gdybym wcześniej wiedział co trzeba, to przygotowałbym pełnoprawną recenzję tego tytułu (teraz niestety mamy tylko krótką notkę), tym bardziej że założyłem ten wątek właśnie po to, aby wyciągać takie mało znane rarytasy na światło dzienne. No ale pociesza mnie fakt, iż tak czy siak informacja o grze poszła do ludzi. Ja zaś ze swej strony obiecuję nie odpuścić już żadnej sailorkowej grze, jaką na swej drodze napotkam, bez względu na platformę.
Czas na kolejną recenzję - tym razem na tapecie wylądowała doomopodobna gierka wydana przez Electronic Arts: Escape from... Monster Manor. Ale jako że dziś opanował mnie leń totalny, to i na polu hobby wykręcę się sianem. :) A tak bardziej na serio, znalazłem poniższą wideo recenzję poszukując filmików z gry i spodobała mi się na tyle, iż stwierdziłem, że nie ma sensu wyważać już otwartych drzwi. Nie napisałbym ani nic więcej, ani lepiej, ani nawet inaczej niż jej autor, jako że w pełni zgadzam się z jego zdaniem.
Tylko dwa słowa komentarza ode mnie. Gra w rzeczywistości nie jest tak strasznie czerstwa, jak to się może wydawać na pierwszy rzut oka. Wystarczy tylko pamiętać o tym, że to nie jest Doom - tutaj technika parcia do przodu z wciśniętym klawiszem fire zaowocuje wyłącznie jednym trupem: naszym. Da się w to pograć i jest to całkiem przyjemnie spędzony czas, ale pod warunkiem, iż etapy będziemy eksplorowali pomalutku, oszczędzając dostępne zasoby (poza energią do pistoletu oraz apteczkami dotyczy to przede wszystkim kluczy: nie otwierajcie bezmyślnie każdych drzwi, jakie napotkacie na swojej drodze - do wielu miejsc da się i czasem wręcz trzeba dojść naokoło). Sam o mały włos nie pożegnałem się z nią w czwartym etapie, gdy okazało się, że zabrakło mi amunicji do zabicia OSTATNIEGO przeciwnika strzegącego kawałka amuletu. Wszelakie próby ominięcia go spełzły na niczym - gościu okazał się dużo szybszy niż ja, a byłem już na totalnych resztkach energii, zaś wszystkie zasoby zmarnowałem w głupi sposób nie potrafiąc dać sobie rady z pająkami. Podchodząc do tego etapu po raz drugi kompletnie zmieniłem styl gry i obecnie jestem w levelu ósmym, do którego doszedłem bez większych problemów przy użyciu właśnie metody spokojnej eksploracji.
Tenchi, skad w Tobie tyle samozaparcia by grac w takie crapy :) Dragon Lore pamietam z PC, podjarany bylem mega grafa /jak na 95 r/ wykorzystujaca CD-Roma na maxa. Niestety, gry Cryo (moze za wyjatkiem niezlego KGB, Dune i pierwszego MegaRace), grywalnie byly najwyzej mierne. Swoja droga, z jednej strony wszem i wobec obwieszczasz swoja niechec do obecnych gier i 3d , z drugiej potrafisz grac w takiego Escape from Monster Manor.....Niepojete :)
Escape from Monster Manor nagrałem na płytę bo zaciekawiły mnie obrazki z gry. Gra nasuwała mi skojarzenia z pecetowym Nitemare 3D, czyli gra się całkiem nieźle jeśli mamy do gry odpowiednie podejście - mniej więcej jak do filmowych slasherów z lat 80.
Z kolei Nitemare 3D kojarzy mi się ze znacznie lepszym Realms of the Haunting.
@michalmarek77 Ech... Chyba jasno napisałem, że Monster Manor nie jest wcale takim crapem, na jakiego wygląda - wystarczy tylko odpowiednio do niego podejść (zresztą patrz post s2325). Moim zdaniem każda gra zasługuje na dłuższą chwilę uwagi, bo na pierwszy rzut oka nigdy nie wiadomo, co może nam zaoferować. Nie raz i nie dwa naciąłem się już w taki sposób, iż gry zapowiadające się świetnie po dłuższym graniu czymś mnie odrzuciły (np. Earthworm Jim - może przy kolejnym podejściu będzie lepiej), zaś te, które od początku zdawały się głośno wołać, by omijać je z daleka, po głębszym poznaniu okazywały się mieć swoisty urok. Wszystko to kwestia podejścia do tematu, a ja uważając się za zawodowca w swojej dziedzinie nie mogę pozwolić sobie na wprowadzenie się w błąd - jeżeli moja wiedza naprawdę ma być coś warta, to musi pochodzić z własnego doświadczenia.
Odnośnie gier 3D to i owszem - zawsze będę uważał je za gorsze niż 2D. Ale nie zapominaj proszę, że to też są gry i naturalnym porządkiem rzeczy jest dla mnie próbowanie także ich. Jako człowiek inteligentny nie mogę pozwolić, aby jakieś moje uprzedzenia oraz osobiste niechęci przesłoniły mi cel "misji życiowej", którym jest zagranie w nie wszystkie. Mówiąc w skrócie, trzeba po prostu poszerzać horyzonty i nie być ignorantem w żadnej dziedzinie, nawet w imię swoich ideałów. Innymi słowy, póki gra mi się podoba, to będę w nią grał - nieważne w ile D jest zrobiona. :)
Rozumiem także, iż grałeś w Monster Manora i dał ci przestraszliwie w kość, skoro pozwalasz sobie na otwarte nazywanie go crapem? No cóż, każdy ma inne gusta: mi się gra nawet spodobała, tobie nie musiała - takie nasze zbójeckie prawo. :)
To ja w klimatach retro crap-3D polecę Bram Stoker's Dracula zrobione przez Psygnosis (to już rekomendacja sama w sobie). Co ciekawe, ta gra to PC-towy odpowiednik znanej Amigowej platformówki 2D (mocno takiej sobie). W praktyce to zupełnie różne gry. Nie wszystko złoto, co w 2D ;-)
Dzięki lhuven - tej gierki nie znałem, jako że z DOSBox-em wciąż jestem raczej na bakier. :) A odnośnie wspomnianej przez ciebie platformówki, będzie jeszcze o różnych wersjach Draculi na różne systemy.
Z piecowych koszmarków(bo naprawdę potrafi resztkę włosów na głowie zjeżyć) polecam mającego blisko dwie dekady "The Legacy: Realm of Terror" od MikroProsiaków, nawet pomimo tego iż to erpeg(na dodatek komputerowy).
Przy okazji pomocy szukam(chyba bardziej od xeena niż Tencziego - choć kto wie...) w sprawie namierzenia tytułu grzybianej gierki. To co pamiętam(więc nie przywiązywałbym wagi do jakości tych informacyj):
-obsługuje covoxa -widok podobny jak w UFO (czy może bardziej Jagged Alliance?) -grafika dosyć siermiężna (choć zdaje się lepsza niż np. w Laser Squad, tyle że zdecydowanie mniej kolorowa) -klimat bodaj postapokaliptyczny (postnuklearny?) -z połowy(pierwszej?) lat 90tych -krajowa produkcja?
Wszystkich wiernych czytelników niniejszego wątku zapewne ciekawi nieco przedłużająca się w nim cisza. Zanim jednak napiszę czym była ona spowodowana, to bardzo proszę wszystkich stojących o zajęcie wygodnego miejsca siedzącego - inaczej mogą się przewrócić z wrażenia. :)
Otóż tak sobie emulowałem to 3DO i coś mi było totalnie nie w smak. Myślałem o tym, co już osiągnąłem na polu emulacji oraz o sposobie w jaki to robiłem, po czym doszedłem do wniosku, że moim dotychczasowym działaniom brakowało jakiejś takiej klamry spinającej wszystko w całość. Randomowy wybór emulatorów, kolejność przeglądania poszczególnych platform wzięta zupełnie z kosmosu, dziury co rusz pojawiające się w niby już gotowych kolekcjach gier... Stwierdziłem, iż najwyższa pora na jakieś zmiany. Praktycznie przez cały zeszły tydzień prowadziłem bardzo intensywne śledztwo na sieci, jednocześnie wynotowując sobie do pliku tekstowego potrzebne mi informacje. W ten oto sposób powstał arcyciekawy materiał dla każdego archeologa: lista ABSOLUTNIE WSZYSTKICH emulowanych platform, bez względu na stopień zaawansowania emulacji, ślicznie poukładana datami pojawienia się danego sprzętu. Jest ona podparta ponad gigowym katalogiem na twardym dysku, w którym porozbijane na kolejne katalogi leżą sobie ABSOLUTNIE WSZYSTKIE emulatory (najczęściej w ostatnich dostępnych wersjach - będzie tego kilka setek), jakie do dnia dzisiejszego ludzkość wyprodukowała, a do których udało mi się dotrzeć. Na oko szacuję, że systemów na mojej liście jest tak ze trzysta. Chyba domyślacie się, po co to wszystko robiłem i jakie będą następstwa tej sytuacji - jak każdy dobry zawodowiec zacząłem od skompletowania narzędzi po to, aby przy ich pomocy wreszcie zacząć osiągać zamierzony cel. Moi drodzy: zaczynamy od nowa, po kolei zagłębiać się w historię gier wideo - od ich powstania, aż po dzień dzisiejszy (tak, niektóre konsole obecnie obowiązującej generacji są już emulowane!). Mam nadzieję, że będziecie mi towarzyszyć w tej wspaniałej podróży, która rozpocznie się za kilka dni.
Tyle słowem wstępu. Lista wymaga jeszcze finalnego uporządkowania, dlatego póki co wstrzymam się z podaniem roku, w którym startujemy oraz platformy, którą skonsumujemy na śniadanko, jako że coś wciąż może ulec zmianie. Obiecuję jednak, iż w swoim czasie poznacie te szczegóły pierwsi. Zatem do przeczytania już wkrótce.
Na sam koniec specjalne pozdrowienia i podziękowania dla adv. Chyba wybaczysz mi zacytowanie króciutkiego fragmentu naszej prywatnej korespondencji - to właśnie on zasiał ziarenko i po nim wszystko powinno być już jasne dla wszystkich: "A może kiedyś uda się wydać książkę o grach na tle porównawczym. Kilka tomów, znaczy megabajtów." Skomentuję to następująco: MÓWISZ I MASZ!
No to zaczynamy. Najstarszym emulowanym sprzętem, na którym da się w cokolwiek zagrać, jest EDSAC - ta maszyna po raz pierwszy zadziałała w 1949 roku. Cóż mogę rzec... Pod spodem macie przykład jakiego typu gier można się po niej spodziewać.
Dostępne na sieci "ROM-y" to zwyczajne pliki tekstowe, które po wrzuceniu do emulatora są po prostu właściwie interpretowane i wykonywane.
Jest tylko jeden emulator EDSAC-a - znajdziecie go tutaj. Instaler w zasadzie tylko wypakowuje zawartość archiwum we wskazane przez nas miejsce absolutnie nie zaśmiecając systemu ani nie gnieżdżąc się nigdzie w rejestrze, więc polecam, gdyby kogoś naszła ochota pobawienia się tą maszynką.
Podsumowując, EDSAC to całkiem ciekawy kawałek komputerowej historii i na pewno warto go choćby pobieżnie poznać, ale z punktu widzenia gracza mojego pokroju jest niestety absolutną porażką. :)
Przenosimy się teraz do roku 1971, jako iż kolejna gra, którą możemy sobie zapuścić na emulatorku, pochodzi właśnie z niego. Było to automatowe Galaxy Game. No a skoro automaty, to nic innego jak tylko MAME! Tutaj sobie trochę posiedzimy, gdyż najnowsza rewizja tego multisystemowego udawacza raportuje aż 26338 gier! Jednak do worry not - plus minus 1/3 tej ogromnej sumy to rzutki, jednoręcy bandyci (lub jak kto woli, tak zwane "owocówki"), pinballe oraz inne knajpiane gierki podobnego typu. Większość z nich póki co nie działa i raczej nigdy działać nie będzie ze względu na niemożliwość zaemulowania przykładowo fizycznej tarczy, do której się takimi rzutkami rzucało. Kolejna 1/3 to różnorakie klony, wydania tej samej gry na różne części świata czy hacki. Ilość pozycji faktycznie nadających się do przejrzenia szacuję na tak mniej więcej 8-9 tysięcy, przy czym z różnych względów odpadnie gdzieś połowa (niedopracowana emulacja, tytuły zbyt słabe lub archaiczne). Poza tym automatówki z założenia są grami krótkimi oraz szybkimi, więc stosując metodę tak zwanego floodu kredytów (niestety nie we wszystkich się da) w około godzinę można przejść czasem nawet i trzy.
Materiału, który chciałbym wam przybliżyć, jest raczej sporo, zatem nie planuję jakoś strasznie rozpisywać się o każdej jednej grze, jak to już nieraz miało tutaj miejsce. To będą raczej szybkie, krótkie kilkuzdaniowe piłki z filmikiem lub obrazkami.
Wspomniałem już, że do emulacji automatów najlepiej używać oryginalnego MAME-a z jakimś GUI. Osobiście polecam MAMEUI32. Skupia się on przede wszystkim na czytelności interfejsu, bez zbędnego grzebania w samym silniku emulatora w celu dodania różnych bajerów typu autofire. Dorzucamy sobie do niego paczkę z obrazkami, pliki tekstowe z informacjami technicznymi oraz ciekawostkami dotyczącymi gier i już jest fajowo.
Niestety MAME posiada jedną bardzo istotną wadę, która najbardziej uwidacznia się w przypadku pozycji nowszych, głównie trójwymiarowych (choć nie tylko): emulacja odbywa się wyłącznie przy użyciu procesora naszego komputerka, bez używania rozmaitych wspomagaczy i bajerów przewidywanych przez karty graficzne. Automaty posiadające na pokładzie bebechy, powiedzmy, pierwszego PlayStation spokojnie dadzą radę na średniej klasy dwugigowym procesorze, ale już na ten przykład kolejne części Gauntleta, które chodziły na 3dfx-ach, mogą ślimaczyć się niemiłosiernie (u mnie 50% oryginalnej prędkości). Team developerski MAME-a tłumaczy swoją niechęć do suportowania technologii 3D koniecznością skupienia się na dopracowywaniu emulacji tak, aby była ona jak najwierniejsza, a także ewentualnymi problemami z kompatybilnością. Coś w tym niby jest - osobiście nie spotkałem się jeszcze z pecetem, na którym MAME odmówiłby współpracy. Zresztą to działanie zgodne jest z polityką developerów: oni rozwijają ten emulator przede wszystkim w celu stworzenia perfekcyjnej platformy do uruchomienia tych wszystkich gier, zaś fakt, że możemy sobie w nie przy okazji pograć, powinniśmy traktować jako miły bonus. :) Nie ma się jednak co martwić na zapas, gdyż do bardziej wymagających pozycji możemy (a czasem wręcz musimy, no chyba że ktoś jest masochistą i zamierza grać w 10% oryginalnej prędkości danego tytułu) użyć emulatorów specjalnie im dedykowanych. Te zazwyczaj już w pełni wykorzystują moc naszych pecetowskich dopałek i owe gry czasem wyglądają na nich wręcz lepiej niż na oryginalnym automacie. Będę o tym informował na bieżąco, starając się podsuwać już sprawdzone oraz gotowe rozwiązania.
A naszą wycieczkę w świat automatów rozpoczynamy wyścigowo. W 1000 Miglia: Great 1000 Miles Rally po prostu kapitalnie oddano pęd i prędkość, które wręcz czuje się na własnej skórze. Kończyłem tę grę mnóstwo razy, a mimo to nigdy nie mogę przestać mimowolnie przechylać się wraz z krzesłem podczas driftowania na jakimś ostrzejszym zakręcie. Kapitalna grafika, doskonałe efekty dźwiękowe, pojazd natychmiastowo reagujący na nasz każdy, choćby najmniejszy ruch - czy trzeba mówić więcej? Polecam wszystkim miłośnikom tego typu wyścigów - ubaw po pachy oraz realne emocje podczas przekraczania mety na ułamki sekund przed końcem czasu gwarantowane. Poniższy filmik ze swoją nędzną ilością klatek absolutnie nie oddaje piękna prezentowanej gry, ale przynajmniej pozwoli wam zorientować się, jak ona wygląda.
Grałem w to, jedna z pierwszych moich gier na MAME (ze względu na alfabetyczne ułożenie) - polecam, drifty miażdżą system. Tenchi - to Twoja jazda? Jeśli tak, to respect :)
No powiedz sam, czy drifty nie są genialne? Po prostu czujesz każdy stopień, o który zarzuciło ci furkę. A co dopiero musiało się dziać, gdy człowiek zasiadał w kabinie i kładł nogi na pedały, a ręce na kierownicę...
Nie, to nie moja jazda - na pierwszych trzech etapach robię to zdecydowanie lepiej, dojeżdżając do mety z 4-5 sekundami zapasu. :P
Zapomniałem napisać, że powyższy filmik pochodzi z wydanej nieco później wersji Evolution wzbogaconej o zmienne warunki pogodowe, dym, ogień, światła i różne inne bajerki graficzne tego typu. Jest także U.S.A. Version, w której powciskano gdzie tylko się da dobrze znajomą nam flagę, co nie ma zbytniego sensu, jako iż rajd nadal odbywa się we Włoszech.
1941: Counter Attack to czwarta z kolei część w słynnej capcomowskiej sadze strzelanin samolotowych. Tym razem przyjdzie nam pośmigać sobie gdzieś w okolicach Atlantyku. Lepsza niż w poprzednich częściach oprawa oraz kilka nowych pomysłów jak zwykle sprawiły, iż poza tematyką nie przypomina ona zbytnio swoich poprzedniczek, a także odstaje od swoich następczyń. Gra się w nią oczywiście znakomicie i standardowo już można znaleźć kilka różnic pomiędzy wersjami na USA oraz resztę świata, a japońską. Do najważniejszych należy nieco inny układ etapów i zaniżony poziom trudności w stosunku do oryginału (mniej pocisków na ekranie, więcej bonusów, niszczyciela Bismarcka można zacząć psuć już w doku, podczas gdy w "japończyku" nasze ataki nic mu tam jeszcze nie robią). Fajną sprawą jest możliwość ocierania się o ściany - nie tracimy przez to energii, a samolot obraca się umożliwiając strzelanie we wszystkich kierunkach. Rzecz jasna trzeba opanować ten manewr, jeśli marzy nam się przejście gry na jednym kredycie. Zdecydowanie polecam 1941 wszystkim miłośnikom tego typu naparzanek. Masa zestrzelonych przeciwników oraz wielcy bossowie pod koniec etapów (YES!) rozwalani po kawałeczku (double YES!) zapewnią masę świetnej zabawy.