"Stadion dziesięciolecia. Jeździłem głównie po płyty i ubrania. Do jednego i drugiego trochę wstyd się dziś przyznać, ale gówniarzem byłem i czasy też były bardzo ciekawe. Trudno to przełożyć na dzisiejszą rzeczywistość. W ogóle nie istniała taka świadomość, że się kupuje piraty, kogoś okrada, że przemyt, że podróby. Każdy wiedział, ale praktycznie nikt nie widział w tym nic złego. Jest, to trzeba kupować. Dzisiejsza świadomość Polaków, mimo że się na nią narzeka, to jednak kosmos w porównaniu do tego, co wtedy było. Płyty z muzyką najpierw były rozkładane elegancko na stołach, w pudełkach. Później zaczęli bardziej ścigać i coraz trudniej się robiło zakupy, bo co parę minut szedł umówiony sygnał, wszystkie stoły były błyskawicznie przykrywane folią i jakimiś ciuchami. W końcu doszło to tego, że płyt w ogóle nie wykładali, tylko chodzili z torbami i trzeba było pytać, lub sami pytali, czy czegoś nie potrzeba. Nie zapomnę tego grzebania w torbach. Minusem było to, że żeby mniej zajmowały, sprzedawali bez pudełek, w folii. Pudełka się kupowało osobno. Początkowo jakość tego była skandaliczna, często CD-R nawet bez nadruków, okładki odbijane na jakimś ksero czy coś. Z czasem poprawiało się, mieli normalnie tłoczone płyty, nawet numerki na wzór oryginałów, poligrafia też coraz lepsza. Porównywałem parę razy z oryginałami, jakość dźwięku zazwyczaj była taka sama. Czasem zdarzało się, że wypalali z mp3. Aaa właśnie, potem zaczęli też sprzedawać całe dyskografie zespołów w mp3, wypalone na jednej lub kilku płytach. Podobnie wyglądał handel grami, z tym że dodatkowym smaczkiem były polskie tłumaczenia. Zawsze to była loteria - gra zadziała lub nie, będzie wersja polska, polsko - ruska lub w ogóle jakaś pomieszana itd. Do dziś zastanawiam się, jak i przede wszystkim po co oni to tłumaczyli. Nagrywali całe dialogi, zazwyczaj katastrofalną polszczyzną, tłumaczone chyba ze słownika, wymowa z silnym wschodnim akcentem. Kto tego nie zna, ten nie zna życia. No i ubrania. Pierwsze fascynacje sportowymi bluzami czy t-shirtami Adidasa, Nike itd. Szybko odkryłem, że na dole, u Azjatów, jakość jest żałosna i nie ma żadnego sensu, żeby to kupować. Natomiast na koronie handlowali też Murzyni i oni mieli towar pierwszej klasy. Te rzeczy były pod względem jakości nie do odróżnienia od oryginałów, jakieś bluzy mam chyba do dziś. Miały komplet metek, były w "firmowej" folii i byłem z nich zajebiście dumny. W porównaniu do dostępnych wtedy w normalnych, "niefirmowych" sklepach ubrań, to było naprawdę coś, do dziś pamiętam miękkość materiału, jego przyjemną fakturę, misternie wyszywane logotypy firm. O oryginalnych mogłem zapomnieć, jak zdecydowana większość kolegów. Wszyscy tam kupowali, ale nikt się głośno nie przyznawał. Dopiero w cichych prywatnych rozmowach wychodziło, że ten Reebok to od czarnego z korony... ;)"