This includes the following tip animations: Beeware, Pacman Kingdom, To love and Croak, Dancing robot, Duel, Gumdam, The Penguin Short, Car Scene Mashi Maro, Oscar Sucks, Bird Flying Man and Water, Optimus Prime, Soccer, Humanoid Fighting, Caterpillar, Rilakkuma, Three Point Competition, Superbot, Battle between two Robots, 3D Interactive Flying Game, An-How-Chieh-Karate, Sennke, Destruction Animation, Lesson learned, Early bird, Turbulence and maybe a few others.
The above animation "citysup" can be seen as an AVI here: ->link<-
Another source for approx. one-hundred tip animations was the webpage of Paul Nylander: ->link<-
"Przeglądając oferty składaków przypomniały mi się moje dawne rowery. Pamiętam czasy dzieciństwa, gdy właśnie tego typu konstrukcje panowały na drogach. Dopiero początkiem lat 90-tych składaki stały się passé i zaczęła się era „górali”. Swoją przygodę z rowerem zacząłem od modelu Reksio. Nie był to składak, ale jakimś cudem rodzice zawsze potrafili go zapakować do auta. Był dla mnie niczym chopper – coś wspaniałego! Fakt, na początku potrzebowałem wersji z dołączonymi bocznymi kółeczkami, które pozwalały mi zachować wszystkie mleczaki na miejscu. Po ściągnięciu tych znienawidzonych dyb stałem się pogromcą podwórka. Hamulec typu „kontra” dawał możliwość palenia gum w zakrętach, a wielkość roweru pozwalała przemykać przez krzaki z prędkością światła (przynajmniej tak mi się wtedy wydawało). Kolejne modele to już klasyczne składaki. Teraz już nie pamiętam co było pierwsze, Romet Wigry 3 czy też Pelikan? Oba rowery były eksploatowane przez długie lata (na przemian z bratem). Były to już poważne maszyny – nie to co Reksio. Nadawały się na dłuższe wyjazdy, a na rowerowym bagażniku można było zabrać kolegę lub koleżankę :) Nie był to zbyt wygodny sposób transportu, ale kto w tamtych czasach się tym przejmował? Najważniejsze, że rower składał się na pół i bez problemu można było go zabrać na wakacje. Jedyny minus to chyba tylko brak przerzutek. Składaki zakończyły żywot w momencie, gdy na rynku pojawiły się pierwsze modele rowerów górskich. Miały przerzutki, były masywne i wytrzymałe. Dziś zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem nie kupić starego składaka i po prostu odrestaurować go. Wyjdzie taniej niż najnowsze modele, a i chyba radość z jazdy będzie trochę większa." ->link<-
Nostradamus to atarkowy tarot z 1985 po francusku. Ktoś się napracował nad stroną tytułową i grafiką kart biorąc pod uwagę jak stary to program. Na początku uzupełniamy podstawowe dane o sobie, ale w przypadku wpisania głupot także otrzymujemy wróżbę więc można sobie równie dobrze wróżyć z fusów czy zaczepiać Cyganki.
W Newsweeku jest artykuł o Żarnowcu i jest tam wspomniane Atari - było kupowane razem z magnetowidami za lewe pieniądze jako ekskluzywne wyposażenie hoteli dla urzędników.
"na tegorocznym RETROKOMP/LOAD ERROR PARTY odbędzie się premiera nowego magazynu "RETROKOMP - Mikrokomputery wczoraj i dziś". Zgodnie z tytułem będzie skierowany do użytkowników i fanów wszystkich platform retro komputerów oraz ich nowoczesnych odpowiedników - od ZX Spectrum i Amstrada CPC, poprzez Commodore Plus/4 i 64, Atari XL/XE - do 16-bitowych maszyn Atari ST i Amigi. Swoje miejsce będą miały także mniej popularne modele oraz konsole. W "RetroKompie" chcemy postawić na użytkowy charakter komputerów, choć nie obędzie się także bez działu gier i demo-sceny. Będziemy pisać o nowinkach sprzętowych i programowych, testować ich działanie, a także radzić jak własnoręcznie rozbudować swój ulubiony komputer. Całość chcemy podawać w krótkiej i maksymalnie użytecznej formie, a więc praktyka i przykłady na pierwszym miejscu. Zawartość będzie podzielona na działy tematyczne przeznaczone dla poszczególnych platform. Zespół redakcyjny tworzą osoby znane między innymi z działalności scenowej, jak również szerokiego zespołu współorganizatorów RETROKOMP/LOAD ERROR PARTY. Wszyscy chętnie zdecydowali się wesprzeć projekt pisma multiplatformowego, stąd też tytuł nawiązujący wprost do nazwy imprezy. Objętość zerowego numeru pisma wyniesie 78 stron, czarno-biały środek i kolorowa okładka. "RetroKomp" regularnie wydawany będzie od przyszłego roku. O szczegółach będziemy informować później. W numerze zerowym między innymi
klony ZX Spectrum i Atari demo-scena na ZX Spectrum poczta elektroniczna na Atari wywiad z Fabio Falucci kartridż Harmony dla Atari VCS jak napisać własne demo na Amigę? nowe gry dla Commodore i Atari
... oraz wiele innych ciekawych tematów.
Numer będzie można nabyć na RETROKOMP/LOADERROR PARTY w dniach 16-18 października. Już teraz można na niego składać zamówienia na stronie AMIGA.net.pl. Cena wynosi 18 zł (na imprezie) lub 23 zł (z wysyłką). Realizację zamówień pocztą rozpoczniemy 20 października"
"Byłem ostatnio w spożywczaku Społem. To było jak podróż w czasie! Gdyby nie teraźniejsze produkty na półkach to pomyślałbym, że wpadłem w jakąś szczelinę w czasoprzestrzeni. Wchodzę a tam tak: -Klasyczna mozaika "szachownica" na podłodze. -Koszyki z drutu. -W sklepie tylko ja i "obsługa". -Regały z płyty pilśniowej (paździerz) obdrapane z okleiny. -Brak czytnika kodów kreskowych przy kasie! Wszystko nabijane ręcznie, a na każdym produkcie naklejona cena. -Na środku sklepu skrzynki z pustymi butelkami. -Panie z mentalnością sklepowej rodem z PRL, czyli wszystko na miejscu" "W Szczecinie mamy tego sporo. Ceny jak na stacji benzynowej. Zwykle są to mięsne, gdzie Grażyna z Halinką kroi mięso i jednocześnie obsługuje kasę. Obok mojego biura jest taki sklep Społem dla emerytów, mięso, trochę spożywki i nic więcej. Otwarte od 8 do 18 (sklep spożywczy! serio?). Obok mojego domu jest następny, nie było już chleba w piekarni. Wziąłem 5 zł z domu na chleb i 1 cytrynę. Chwyciłem jakiś zwykły chleb pakowany który nawet nie ważył pół kilo (najzwyklejszy pszenny), jedną cytrynę i osłupiałem jak babka mówi do mnie "5,90 zł (pięć dziewięćdziesiąt). Super ceny. Nie muszę mówić, że też jest otwarty chyba od 7 do 17. Chodzą tam tylko emeryci po kilka plasterków żywieckiej i 5 "deko" mielonki. Głęboka komuna z tą różnicą, że towaru trochę więcej niż kiedyś. Dzisiaj niestety musiałem iść tam po jedną bułkę. Pamiętając o chlebie i cytrynie wziałem całe 1 zł, żeby nic mnie nie zaskoczyło. Biorę jedną małą bułkę, nie kajzerkę, taka zwykła. Nie ta z kategorii dużych. Zwykła, mała bułka. Ile zapłaciłem? 69 groszy. W środku oczywiście sami emeryci po kilka plasterków sopockiej." "Dziś pierwszy raz poczułem się jak złodziej. Poszedłem dzisiaj do społemu w hali mirowskiej kupić sobie jakąś drożdżówkę, coś do picia i jakiegoś batona (żeby się zapchać). Zacząłem od napoju, wybór nie był za duży i przy dużej części napojów nie było ceny więc trochę przystałem przy tym stoisku (ze 2 minuty), obok przechodziła pani "ochroniarz" (baba około pięćdziesiątki z brzuchem, w kurtce i żółtą kamizelką za dychę z napisem OCHRONA, w ręce dodatkowo miała małą krótkofalówkę). Stoi i się kurde gapi na mnie jak wybieram, po chwili pyta "czego szukasz, może ci pomóc?" niezbyt miłym tonem, odpowiedziałem spokojnie "nie". Wziąłem jakiś napój po chwili i zacząłem iść w stronę stoiska ze słodyczami a baba za mną, nie żeby dyskretnie, tylko 2 metry za mną toczy ten swój brzuch przez alejki. Wkurwiłem się i udałem się do kasy jedynie z napojem. Dodam że byłem normalnie ubrany, adidaski, dżinsy, bluza, kurtka, mordy patologicznej nie mam (chyba)"
"Polskie firmy biorą sprzęt, dostępny na chińskim rynku, dorzucają własne logo i sprzedają go jako swój własny produkt, kasując za to wielokrotnie więcej, niż wynosi cena oryginału. Patrząc na ofertę polskich firm, zajmujących się elektroniką, można odnieść wrażenie, że jest całkiem nieźle – między Bugiem i Odrą powstają telewizory, nawigacje GPS, samochody elektryczne, smartfony a nawet smartwatche. Problem w tym, że bardzo wiele z tych sprzętów nie ma w sobie nic polskiego. Żaden Polak ich nie wymyślił, nie zaprojektował, nie opracował standardów jakości ani tym bardziej nie wyprodukował. To po prostu seryjne modele z chińskiego rynku, którym jedynie zmieniono logo tylko po to, by sprzedać jako „polski” sprzęt, na dodatek po znacznie wyższej cenie. Nie piętnuję przy tym faktu, że polskie firmy produkują w Chinach. Jasne, że wolałbym gdyby wszystko – od pomysłu, poprzez projektowanie i testy, aż po produkcję – miało miejsce w Polsce. Byłbym nawet w stanie wydać na taki produkt nieco więcej, wiedząc, że wszystkie związane z nim wydatki przekładają się na dobrobyt w miejscu, gdzie mieszkam. Realia są jednak inne – Chiny wciąż jeszcze są fabryką świata i produkują dla większości małych i dużych marek, konkurując z innymi producentami nie tylko ceną, ale także zapleczem, skalą produkcji czy dostępem do wyjątkowych w skali świata surowców. I z tego korzystają wszyscy, z wiodącymi markami z całego świata włącznie. Czym innym jest jednak zamówienie w chińskiej fabryce samodzielnie zaprojektowanego sprzętu – jak robi choćby Samsung czy Apple - a czym innym wzięcie prosto z półki w Foxconnie urządzenia, wymyślonego, zaprojektowanego i wykonanego w całości przez Chińczyków i oferowanego przez nich pod lokalną marką na własnym rynku. Ten pierwszy przypadek jest dość często podkreślany w opisach różnych urządzeń: „wykonano w Chinach, zaprojektowano w Cupertino” – takie i podobne napisy to uczciwe podejście do tematu, a zarazem podkreślenie, że dany sprzęt, choć wyprodukowany tam, gdzie cała reszta, wymyślony został w zupełnie innej, zazwyczaj wywołującej różne pozytywne skojarzenia, części świata. Drugi przypadek to paskudna ściema. Polska firma wybiera sobie produkt, istniejący już na chińskim rynku i – bazując na niewiedzy klientów – przedstawia go jako coś swojego. Zazwyczaj nie robi tego wprost, aby nie można było zarzucić jej kłamstwa, ale za pomocą odpowiednio podsuwanych sugestii i haseł reklamowych sugeruje: oto nasze dzieło! Aby nie być gołosłownym, kilka przykładów. Pamiętacie entuzjazm, z jakim niektóre media prezentowały w 2010 roku polski samochód elektryczny o nazwie 4E? Zielone cudo marki Romet budziło co prawda obawy konstrukcją, która – delikatnie rzecz ujmując – nie budziła zaufania, , ale dawało nadzieję, że oto ktoś w Polsce postanowił zmierzyć się z tematem i próbuje wprowadzić na nadwiślański rynek rodzimy pojazd elektryczny. Szybko wyszło na jaw, że „polski” mikrosamochód to w rzeczywistości sprzedawany w Chinach Yogomo MA4E, który Romet oferuje na polskim rynku pod własną marką jako Romet 4E. Całkiem niedawno kolejna polska firma Kruger&Matz wzbogaciła swoją ofertę o całkiem sensowny smartfon Live 3, który już zdążył zostać nazwany przez niektórych dziennikarzy i blogerów polskim flagowcem. Super, też się cieszę. Ale cieszyłbym się bardziej, gdyby ten telefon zaprojektowali inżynierowie i designerzy z firmy Kruger&Matz, a nie ekipa z coraz bardziej interesującej, chińskiej firmy UMI, która zaprojektowała i wyprodukowała model eMAX mini. W „polskim flagowcu” nie ma nic polskiego. Chcecie kolejnego przykładu? Bardzo proszę – ot, „polski” smartwatch Goclever Chronos Eco. Trochę toporny, ale tani i spełniający swoją funkcję. Problem w tym, że Chronos Eco to nic innego, jak Weloop Tommy z nowym logo. Te przykłady można mnożyć. Sam dałem się kiedyś naciąć na tę sztuczkę. Gdy Unitra ogłaszała swoją reaktywację, przyjąłem ją z entuzjazmem i radością, że oto nad Wisłą odradza się silna, związana z elektroniką marka. Entuzjazm szybko ustąpił jednak złości, gdy okazało się, że słuchawki z napisem „born in Poland” po raz kolejny polskie mają tylko jedno: cenę. Bo w praktyce to oferowany w Chinach model Natec Vulture, który po długiej podróży stał się nagle narodzonymi w Polsce słuchawkami SN-30. Przykre. To tak, jakby naklejka z napisem Unitra, Kruger&Matz czy Romet miała cudowne właściwości, za sprawa których zmieniają się parametry techniczne sprzętu, a on sam nabywa długiej i pasjonującej historii. Jasne, że firmy będą się tłumaczyć, że dają w zamian wsparcie dla użytkownika, pudełko i instrukcję. A może nawet częściową polonizację oprogramowania. Doceniam to, ale nadal nie mogę pozbyć się wrażenia, że ktoś w ordynarny sposób usiłuje wcisnąć mi kit. Bo takie praktyki tworzą wrażenie, że polskie firmy rzeczywiście robią coś wartościowego. Nawet, jeśli same nie produkują, to robią coś nawet ważniejszego – prowadzą prace badawczo-rozwojowe, zajmują się designem, tworzą koncepcje, odpowiadają na potrzeby, świadomie kreują jakieś produkty. Niestety, prawda jest często inna: są po prostu lokalnym dystrybutorem, oferującym brandowane produkty innych firm. Być może jako biznes to się sprawdza, ale żadnej w tym innowacyjności i żadnego wkładu własnego. Z mojego – jako klienta – punktu widzenia to po prostu nieuczciwe."