Chciałbym, żebyście napisali tu jakieś ciekawe wspominki(śmieszne lub nie) związane z giercowaniem na atarynce. Przypomniałem sobie jak grając sobie kiedyś z bratem w World Karate umówiliśmy się, że zmieniamy się co 0.5 godz., niestety braciszek trochę się zasiedział mimo moich usilnych "nawoływań", więc ja, wk...ny pobiegłem subtelnie do tablicy rozdzielczej i w amoku wyłączyłem korki na moment, za chwilę dotarło do mnie, że mam magnetofon do gier(a nie miałem jeszcze przerobionego na turbo), a jak wielu z was wie, ta gra ładowała się chyba prawie 0.5 godz.(i to nie za każdym razem).. druga sprawa, przez długi czas myślałem, że Popeye jest psem(przyjrzyjcie się :])...no cóż, był PRL,nie znałem wtedy tej bajki.....
1. Kiedys Zyga zrobil sobie podstawke pod joystick, ktora kladlo sie na kolanach - tak bylo wygodniej utrzymac w jednej plaszczyznie joya, gdy sie nim gwaltownie wymachiwalo. Ta podkladka to byl kawal solidnego szkla jakies 40 na 30 cm, po prostu szklo kuloodporne grubosci pol centymetra, nie do rozwalenia. No i kiedys gramy w Zybexa czy inny World Karate i nagle trrracch... szyba nie wytrzymala - pekla rowno na pol wdluz miejsca gdzie byl przyklejony joy. To swiadczy o naprezeniach, jakimi poddawane sa joysticki :).
2. Gralismy kiedys z Zyga w szachy - zdaje sie Sargon II albo III. Gralismy we dwoch, zeby zwiekszyc nasze szanse w starciu z komputerem - w koncu co dwie glowy to nie jedna :). Ale ze kazdy z nas mial inna koncepcje gry to w dalszej czesci rozgrywki zaczynala sie klotnia, a potem rekoczyny :). Kiedys bijac sie i turlajac sie po ziemi uderzylismy w szafe - z samej gory spadly na nas nomen omen ciezkie, drewniane szachy... Tak wiec niby szachy to gra spokojna, a mnie sie jednak kojarzy z ostra bijatyka :D.
oj tych historyjek to sporo, ale zawsze jednymi z zabawniejszymi to te jak wgrywano gry z magnetofonu. Pomysłów na to co może być przyczyną nie wgrywania się w głowach 10 latków było sporo, na przykład:
- nie wolno oddychać blisko komputera, bo oddech wywołuje ruch powietrza, taki mały wiatr który powoduje złe czytanie taśmy przez głowicę
- ktoś włączył światło w pokoju obok, czyli zmiana napięcia prądu powoduje oczywiście mikro-szok dla komputera i błąd przy wczytywaniu kasety
Ja pamietam jak przypalowo poznalem kolegow z grupy Sword:) Bylo to na gieldzie tzw Grzybie u P.Janusza (gdzie wszyscy wymieniali/kupowali piraty i czasem oryginaly)... I tak sobie rozmawiam z Januszem nagle przychodzi 2 gosci i pytaja sie o gre 5x5 (to produkcja Swordow) i mowie im ze to straszny syf... a oni .. no jak to przeciez my ja napisalismy (to byl Zajec i Marcys ze Swordu).
I tak chwile pogadalismy i zaprosili mnie do siebie aby pokazac im swoje wypociny:)
*mam nauczke aby na przyszlosc za duzo nie gadac przy nieznajomych.
Byla tez inna historyjka.. za czasow szkoly (wiadomo nikomu sie do niej nie chcialo lazic). Wiec koledzy wymyslili ze posprzatamy i odnowimy piwnice w bloku (zajelo nam to TYDZIEN). Wnieslismy tam Atari i monitor, krzesla tapczan (ze smietnika - prawie nowy) i tak siedzielismy tam z 2-3 tygodnie... az wyszlo na zebraniu ze pare osob nie bylo w szkole
Moja historia jest taka: Poznałem dziewczynę niezwykłej urody, która jako jedyna w naszej klasie miała tzw. jamnika, czyli dwukasetowy magnetofon. Bardzo często prosiłem ją o to, abym mógł kopiować sobie kasety z grami na Atari. Oczywiście musiałem być przy tym osobiście, żeby odpowiednio ustawiać zapis, więc odwiedzałem ją często i regularnie. Prośbę swą motywowałem oczywiście tym, że posiadając tylko jeden magnetofon do komputera nie mogę sobie sam przegrywać gier ;-) Biedna, nie wiedziała, że do kopiowania kaset ten jeden magnetofon w zupełności wystarczy… Nie muszę chyba wspominać, że wspólne słuchanie pisków z kaset było bardzo miłe :D
Ja już kiedyś opowiadałem. Chciałem zaprezentować rodzicom kupione na giełdzie demko... i wczytałem Smurf Demo ;) Może nie bezpośrednio związane z grami, ale to pierwsze co mi przyszło do głowy ;)
No to ja od siebie: Wieczorem zasiadłem z dwoma kolegami w akademiku do gry w Moon Patrol. Nie miałem jeszcze stacji więc odpalałem grę na zwykłym XCA12 bez turbo. Potem było nas czterech, okresami pięciu. Tego czwartego co jakiś czas ochrzanialiśmy bowiem w zapale podnosząc dżojstik do góry (gdy łazik miał przeskoczyć minę) podnosił przy tym cały taboret. Dżojstik był jeden a miał dobre przyssawki! Po jakimś czasie spojrzałem w okno i wszyscy zamarliśmy w bezruchu. Wyglądało jakby całe miasto się paliło. Po dłuuugiej chwili dotarło do nas, że to świt i wschodzące słonce na horyzoncie. Teraz się z tego śmieję ale wtedy zgłupieliśmy wszyscy. Przegraliśmy całą noc i nikt tego nie zauważył! Nikt z nas wcześniej wschodu słońca nie oglądał, bowiem jak wiadomo porządny student rano śpi :) O 8:00 była laborka z elektrotechniki. Pamiętam, że stałem obok stołu i było mi wszystko jedno jakie ćwiczenie robimy, co podłączamy i jakie wyniki podaje amperomierz czy może woltomierz. Na szczęście każdy z grających był w innej grupie i koledzy za nas wszystko zrobili. My byliśmy nieobecni duchem. Na wykłady oczywiście nikt z nas w ten dzień już nie poszedł. Co ciekawe, wszyscy z roku zgodnie orzekli, że byliśmy na jakiejś potężnej imprezie i za nic nie dało się im przetłumaczyć, że jesteśmy niewinni :(
W pierwsze tygodnie po zakupie Atari, do mnie i brata na weekendy wpadał kolega z klasy z opcją noclegu do niedzieli. Pamiętam jak każdy z nas próbował wstać jak najwcześniej w soboty i niedziele(4-5 godz. rano), tak aby nie obudzić pozostałych i szło się na paluszkach do sąsiedniego pokoju odpalic kompa, przy udanej próbie miało się dla siebie 2-3 godz grania ;P, oczywiście przy ściszonym monitorze
Ja pamiętam, jakim byłem hardkorem jeżeli chodzi o siedzenie przy atari... Pewnej soboty od rana siedziałem nad programem w basicu do robienia napisów w trybie 8. Piękna pogoda za oknem, moja sympatia z koleżankami, a ja tylko rzut oka na dziewczyny przez okno i... klepię ten swój basicowy programik...Siedziałem 12 sobotnich godzin przed kompem, mama donosiła mi tylko posiłki. Jak w końcu położyłem się spać i zamknąłem oczy, to mi się listing przewijał przed oczami;) A w nocy przyśniło mi się rozwiązanie problemu, więc w niedzielę rano usiadłem do kompa i dosłownie w kilka minut napisałem wszystko jak trzeba;)
Pamiętacie listingi w "Tajemnicach Atari"? No więc wydrukowali kiedyś grę "Iryda", a na obrazku ekstra samolot. Napaliłem się, nie ma co. Wspólnie z siostrą wklepywaliśmy kod - siostra dyktowała, ja wpisywałem. Pół dnia nam to zajęło, bo oczywiście gdzieś tam zdarzył się błąd przy przepisywaniu. Wreszcie udało się... Uruchamiam grę, a tam jakiś smętny samolocik (?) w trybie tekstowym omija górki. Więcej nie przepisywałem nic z TA.
ha! Cosi! ja miałem dokładnie to samo z "Irydą"...pamiętam moje rozczarowanie gdy zobaczyłem "to" na ekranie...ale "Heartlight" było całkioem fajne i ta możliwość robienia własnych komnat...jak się tak zastanowić to człowiek miał cholerną cierpliwość w przepisywaniu tych listingów...
Ja zmuszałem do dyktowania listingów swojego brata i w ten sposób wklepałem np. Buldoger Copy z Bajtka... Swoją drogą baaardzo sensowny kopier, po napotkaniu błędu odczytu z kasety można było ją cofnąć i spróbować jeszcze raz i tak do skutku...Kilka niewczytujących się gier po potraktowaniu Buldogerem ładnie zaczęło się wgrywać...;)
A propos anegdot to przypomina mi sie jeszcze jedna, jak jeden kumpel sluchal naszych rozmow o tych komputerach i w pewnym momencie pyta: "A jak sie juz ta kaseta przewinie do konca to dalej mozna grac?" :)
Mój początek z Atari to pamiętam była rozpacz (prawie się rozbeczałem) na giełdzie we Wrocku jak mi znajomy z moim ojcem kupowali Atari. Chciałem 800XL (taki miał ten znajomy), a oni kupili mi 65XE prawie płakałem myśląc, że to inny komputer niż chciałem i nic nie będzie mi na nim chodzić :) Pierwsza gra Kickstart uruchomiony na kupionym sprzęcie:) Wgrywanie gier na magnecie stawianym pionowo żeby poszła gra pomimo zagiętych taśm :) Na zagięcia miałem nawet sposób. Wystarczyło miejsce zagięcia taśmy dotknąć językiem, a się prostowało :) Takie to miałem wspomnienia mając coś chyba około 12 lat :)
czy wy też macie do dzisiaj największy sentyment do gry w którą poraz pierwszy graliście na własnym Atari? ja do dzisiaj mam najwiekszy sentyment do Road Race, moja pierwsza gra...
Ja mam do Kickstarta też moja pierwsza gra. Jak po latach wróciłem do Atari i początkowo nie miałem jeszcze sprzętu tylko emulator to Kickstart było pierwszą rzeczą, którą uruchomiłem.
I remember that when I was a little boy, I found cassette with game ROBBO .. I told the mum, she told brother.. and it was already. My mother contacted a friend and he taught it to edit the game through the q-meg (!) - Adding lifes, etc. Played it hours and hours, long into the wound:) And I must go to the bed (
Z mojej pierwszej kasety udalo mi sie wczytac tylko jedna gre... Bylo to Master of the Lamps. Kompletnie nie wiedzialem o co biega :). Dopiero kilka dni pozniej trafilem na gre, ktora pamietam do dzisiaj. DA Fuzz!
A u mnie wrecz przeciwnie - pierwsze gry nie byly i nie sa moimi ulubionymi :). Pierwsza gra, jaka widzialem na Spectrum byl Knight Lore (wtedy uwazalaem ja za zbyt powolna i skomplikowana), pierwsza na C64 - Polar Pierre (wydawala mi sie glupiutka), a pierwsza na Atari - Ion Roadway (potem zobaczylem Road Race i ta zajela odpowiednie miejsce na liscie moich westchnien) :).
Kiedys jak mieszkalem z bratem i gralismy w FRUIT MACHINE SIMULATOR, to on zawsze wychodzil z pokoju, kiedy mialem przelomowy moment w grze (szansa na "JACKPOT") aby nie zapeszyc. ;) Roznie z ta gra bywalo, ale nigdy nie zdobylem tam maksymalnej ilosci (wirtualnej) kasy.
Duzo emocji dostarczala gra w "Megablast", dostawalem nieraz lupnia od brata. ;)
Moja pierwsza gra widziana: Preliminary Monty 16K Moja pierwsza gra zagrana na swoim: Ollies Follies
Czytając te wspomnienia tez mi się Iryda przypomniała, nawet siostra mi pomagała wklepywać a potem było oczywiście spore rozczarowanie. Potem inne gry z TA tez wklepywałem ale już miałem bardziej realne oczekiwania.
Ja tez nie mam sentymentu do mojej pierwszej gry - DROP ZONE. Ale to pewnie dlatego, ze tylko raz ją wczytałem i potem już w ogóle nic się nie dało wczytać i magnetofon poszedł do naprawy. W karcie gwarancyjnej pisało że czas naprawy do miesiąca, a były to "szczęśliwe" czasy PRL-u więc magnetofon w serwisie przeleżał bity miesiąc. Ja w tym czasie zajmowałem się wpisywaniem po raz setny programów z instrukcji z których wtedy nic nie rozumiałem, ale cieszyłem się że coś działało.
Po miesiącu magnetofon wrócił do domu z adnotacją że dokonano regulacji mechanizmu, mama z tej okazji nawet kupiła nową kasetę z grami. Drugą grą jaką wczytałem było Gladiator, potem Bilbo i po wczytaniu dwóch gier magnetofon znowu szlag trafił. Nic się już nie dało wczytać mimo usilnych prób. Magnetofon znowu poszedł do serwisu. Wysyłanie mamy co drugi dzień aby poszła i zapytała czy już może naprawili (Pewex był zaraz koło przychodni w której pracowała) na niewiele się zdało. Magnetofon przeleżał w serwisie równy miesiąc. Na szczęscie tym razem po wymianie silnika działał już bez zarzutu, przynajmniej do czasu gdy na skutek intensywnego używania nie odpadła mu klapka. Na szczęście był jeszcze wtedy na gwarancji (niecały miesiac do końca gwarancji) więc poszedł do serwisu, gdzie bodajże po niecałym tygodniu oczekiwania został wymieniony na nowy - widocznie dlatego że komuna już upadła ;-)
Z innych wspomnień, kiedyś zamówiłem wysyłkowo w firmie "Bajt" kasetę z grami. Zależało mi na grze karateka o której wiele słyszałem, ale w Rzeszowie nie mogłem jej dostać bo cały czas ktoś wykupywał kasety z tą grą. Kaseta przyszła i oczywiście wszystkie gry się wczytywały oprócz karateki. Błąd pojawiał się zawsze w tym samym miejscu po około 160 obrotach licznika. Wtedy następowała zmiana obrazka tytułowego i tak sobie wydedukowałem że gra została źle skopiowana bo po zmianie powinien być długi odstęp między rekordami a był krótki. No więc wpadłem na pomysł aby ten odstęp wydłużyć. Wczytywałem grę i słuchając pisków liczyłem rekordy, aby wiedzieć po ilu rekordach nastąpi błąd. Potem wgrałem program kopiujący Casdup który zapamiętywał długośc odstępów pomiędzy rekordami i zacząłem kopiować grę. Gdy doliczyłem do tej liczby rekordów nacisnąłem na kilka sekund klawisz pause w magnetofonie, po czym kontynuowałem kopiowanie. No i co ciekawe udało sie za pierwszym razem. Program po skopiowaniu miał w tym miejscu długi odstęp i wczytywał sie bez problemów.
Taak... w tych dziwnych czasach kupowałem gry nagrane na kasetach BASF po 4700 PLZ, a identyczna, CZYSTA (nowa, zafoliowana) kaseta, kosztowała 6000 PLZ... Wniosek: gry kosztowały mniej niż zero:)
Koval: to była po prostu inflacja czy też raczej hiperinflacja, zanim pirat zdążył nagrać na kasecie jakieś gry to już kaseta była dwa razy droższa, sprzedawał z zyskiem i po niższej cenie niż nowa ;)
Dziś nowy samochód po wyprowadzeniu z salonu traci od razu ze 20% wartości, a wtedy zyskiwał i to chyba nawet dwukrotnie ;).
No jeszcze raz ja. Pierwszą grą jaką przeszedłem w całości i uczciwie (bez kodów) był Robbo. Pamiętam jak przez całą noc grałem zawzięcie i nad ranem na ostatniej planszy straciłem wszystkie życia. Druga noc i nad ranem wreszcie się udało!!! Tego się nie zapomina. A najbardziej denerwujące dyskietki? Miałem kilka takich, gdzie po ich odpaleniu ukazywała się plansza z wyborem A,B,C,D i po wybraniu literki odpalała się dana gierka. Niestety przegrać pojedynczo jednej gierki się nie dało. Można było kopiować całą dyskietkę bez problemu. Ile ja wtedy czasu straciłem nad kombinowaniem jak działa ten loaderek! Nic z tego nie wyszło. I był to jedyny moment gdzie przez jakiś czas nie lubiłem Atari.
Moi Rodzice zamykali przede mną Atarynkę w swoim pokoju na klucz. Chcieli żebym się uczył pilnie a nie "rąbał w ciupadła". Niewiele im z tego wyszło bo znalazłem sposób na włamanie się do pokoju i już. Wyobraźcie sobie jednak stres połączony ze stałym nasłuchem dźwięków z klatki schodowej. Czy może ktoś wraca wcześniej z pracy i zostanę nakryty a potem ukarany przepotwornie?.. I tak warto było.
Jedną z moich ulubionych gier był Robbo Konstruktor (co pozostało do dziś). Mieliśmy w domu jedną kopię tej gry, na kasecie, której taśma któregoś razu wkręciła się w magnetofon - tak przynajmniej twierdził mój brat. Taśmę dało się uratować, lecz niestety powstały na niej zagięcia, które powodowały ERROR na 136 jednostce (tak, jeszcze pamiętam). Nie chciałem przyjąć do wiadomości, że gra z tej kasety już nie zadziała, więc wziąłem do ręki nożyczki, lakier do paznokci i wio. Taśmę musiałem przyciąć co do ułamka milimetra, bo tak się złożyło, że feralne zagięcie wypadało jakoś w przerwie między sygnałami ładowania. Wyciąłem nożyczkami pogiętą taśmę i na jej miejsce wkleiłem inny fragment, z zupełnie innej kasety :D
Dacie wiarę, że gra po tym zabiegu zaczęła działać?! :D
Moim pierwszym zestawem gier była pożyczona dyskietka z następującymi pozycjami: "Tapper", "River Raid", "Alley Cat", "H.E.R.O.", "Last V8", "Pole Position", "Donkey Kong", "Gyruss" i chyba "Preliminary Monty 16K". To był kosmos, tyle gier, w dodatku "Gyruss" i "Donkey Kong", znane z automatów...Do dziś czuję największy sentyment do tytułów z tamtej dyskietki. Pamiętam, że komputer miałem ustawiony na popularnej niegdyś ławie z ze szkłem, do tego szkła świetnie przylegały przyssawki z dżojstików. Przychodził czasem do mnie na nocne granie kolega, który w zapamiętaniu tak mocno manipulował jojem, że szkło z ławy wraz z całym sprzętem podnosił do góry, obawiałem się, żeby kochane Atari 65 XE i LDW 2000 oraz telewizorek (kolorowe Sanyo 17`:)) nie spadły na ziemię. Więc przewidując owe kulminacyjne momenty, przytrzymywałem szybę rękoma...co skutkowało w końcu wyrwaniem przyssawek, narobieniem przy tym ogromnego hałasu i obudzeniem rodziców...Kolega zawsze po takich akcjach obiecywał, że już to się nigdy nie powtórzy...nie był słowny, niestety...Musiałem z towarzystwa kompana zrezygnować, co by móc spokojnie grać całymi nocami...Kolegę zapraszałem w czasie, kiedy rodziców w domu nie było...:)
Pewnie tak jak u Was, moja mama nie przepadała za grami na Atari, uważała, to za stratę czasu i odciąganie mnie od nauki...ale miała jedną słabość...był to Lord of the Orb, nie wiem do dziś dlaczego akurat ta jedna gra przypadła jej do gustu, w każdym razie często prosiła mnie abym wgrał jej "Sokołowskiego". Tak nazywała tę grę ze względu na naszego sąsiada, który nie miał jednego oka(tak jak stwory w grze, które przeszkadzały bohaterowi) :)
Pamiętam, że czasy, kiedy kupowałem komputer (musiałem jechać do innego miasta, w którym była "Baltona", Atari kosztowało 125$, LDW 2000 199$, telewizor Sanyo 299$...mama wróciła z Ameryki:), a był to rok chyba 1986, albo 1987) były takie, że miało się do wyboru: komputer albo video :) Wszyscy moi znajomi namawiali mnie na video, bo przecież na komputerze to trzeba się znać..., ale ja na przekór wszystkim tym mądrym podpowiedziom wybrałem komputer...I pamiętam jak chodziłem z podniesioną głową, bo "znałem się na komputerach"...posiadacz komputera był w tamtych czasach postrzegany jako ktoś, kto zna się na informatyce, komputeryzacji i w ogóle potrafi rozmawiać językiem niedostępnym dla przeciętnego zjadacza chleba...:) I jeszcze z innej trochę beczki... Bywało, że jakaś gra nie chciała się wgrać, w trakcie wczytywania wyskakiwał jakiś błąd...niezastąpioną metodą (oczywiście zabronioną) było podniesienie głowicy stacji dysków w trakcie wczytywania kiedy wystąpił błąd i jej ponowne opuszczenie (czasem wielokrotne)...zazwyczaj skutkowało...:)
Chciałem się zapytać "dzieciatych" atarowców czy wasze smyki też czasem grają na atarynce? Mój 6letni synek bardzo lubi pograć na staruszku, jego ulubione gry to Bruce Lee i Preliminary Monty. Serce się raduje... Lubię patrzeć z boku jak z przejęciem "pyka" na Atari...Normalnie widzę siebie z tamtych lat...:)
Też mam 6-latka w swojej kolekcji. Gra na PC w coś podobnego do Bruce Lee. Niestety nie uruchomiłem swojego ATARI (jednostka, stacja, magnetofon, ileś tam dżojstików - wszystko jest, ale nośników nie mam, więc muszę poczekać aż zamontuję kartę CF bo mam taką przejściówkę i stare karty CF z aparatu foto). A czasu mam mało bowiem usiłuję coś zbudować na działce. Muszę się pospieszyć zanim syn urośnie :)
Ja się zastanawiam czy nie kupić więcej atarynek dla moich dzieci (kiedy przyjdzie czas żeby je mieć). Już to widzę oczyma wyobraźni jak siedzę ze swoim synem w jakiejś piwnicy, programujemy jakieś demo na najbliższy zlot, albo jak razem czytamy Zientarę...
Opowiem Wam teraz po krótce swoją historię... Otóż prawdopodobnie jestem jednym z młodszych forumowiczów. Mam 27 lat, Atari dostałem na komunię i rodzice zapisali mnie do osiedlowego klubu zachęta na "kurs komputerowy". Taki sympatyczny pan z wąsami uczył nas basica wczasach kiedy w biurach zaczynały szaleć już Pecety. Ale nie powiem, wciągnęło mnie. Jestem człowiekiem sentymentalnym więc pomimo, że programowałem coś do tej pory w C++, pythonie, C, Javie itd... stwierdziłem, że i tak jestem przecież amatorem więc czemu nie olać tego wszystkiego inie wrócić do korzeni. I tak siedzę sobie właśnie i skrobię w TBXL i assemblerze 6502 i.... sprawia mi to niekłamaną przyjemność :D Może jak będę lepszy w assemblerze to zaprogramuję coś jeszcze na moją konsolkę SEGA Genesis :) (chociaż to motorolka 68K)
Fajna historia. A jak juz cos naskrobiesz w TBXL albo asemblerze to chwal sie. Zreszta bedzie konkurs programistyczny to bedzie i okazja sie pochwalic...
Mój dziewięcioletni synek, już od kilku lat nie przepuści żadnej okazji żeby pograć na jakimś starym komputerze, oczywiście na Atari XL/XE również. Na Malucha szczególnie lubi Yoompa!, w którym nieźle wymiata :), lubi też Keystone Kapers, River Raid, International Karate, Mr. Do! i jeszcze kilka innych. Miał także moment dużego parcia na programowanie w basic'u, dla jego wygody podsunąłem mu Commodore +4 gdzie basic jest wyjątkowo przyjazny i gdzieś po tygodniu nauki sam bez najmniejszej pomocy z mojej strony (nawet nie było mnie wtedy w pokoju) napisał swoją pierwszą grę. Oczywiście bardzo prostą z grafiką w trybie tekstowym i prostymi dźwiękami, ale gra jest. Marzy mu się assembler, niestety w tym temacie nie mam żadnej wiedzy, więc mu nie pomogę :(. Również klimatami scenowymi nie pogardzi i od deski do deski ogląda ze mną każde nowe demo. Na Atari jego ulubione to oczywiście Numen, a na wszystkie platformy Jesus Christ Motocross na Amidze. Także jak widać najmłodsze pokolenie też może pokochać stare komputery, pomimo że pod telewizorem leżą już PlayStation 3 i Xbox 360.
Dostałem Atari65XE za całe 125$ z pewexu w 1987roku, nie miałem oryginalnego magnetofonu tylko gry wczytywaliśmy z decka Sharpa poprzez specjalny interface z kabelkiem i zieloną diodą na górze. W tym czasie w mojej klasie Atari miał jeszcze tylko jeden kolega(wogóle komputer), "jeżu" na niego wołaliśmy. Pamiętam jak wszyscy wtedy do niego chodzili aby pograć, najlepsza partia w klasie dla kolegów. Potem już jak ja miałem to sytuacja była taka ze i ja byłem już tym lepszym kolegą, więc do tamtego już tak często do jeża nie chodzili. Pamietam jego złość jak nie był juz tym jedynym uwielbianym i za każdym razem udowadniał że jego 130stka jest lepsza bo: tylko u niego może chodzić Road Race tylko u niego jest plansza w Ninja gdzie jest ciemno i ninja świeci oczami i wiele innych takiech tematów.
Więc jednego razu myślę sobie z kumplem odwiedzimy go w jego własnym domu z tym "lepszym Atari". Wchodzimy do pokoju a on włączył demko to słynne z takim dużym idącym robotem, rozsiadł się w fotelu i widząc nas mówi, ... o super że jesteście właśnie skończyłem pisać takie demko fajne nie? Myślałem że mnie krew zaleje, po pierwsze że czegoś tak fajnego to jeszcze nie widziałem, a po drugie jak on twierdzi że takie demka to tylko na 130tce chodzą. Potem pojakimś czasie dowiedziałem się co to są dema, i co to jest Atari Basic dzięki książce W. Miguta. Zacząłem programować w basicu pisać własne proste gierki potem coś w assemblerze jakieś proste skrole czy takie typowe kolorowe rureczki w poziomie itd. Wtedy też uświadomiłem sobie, jak ciężko jest napisać takie demko, i........ ze jeżu po prostu kłamał że programuje.
Z klimatu pierwszych gier to pamiętam pierwszą kasetę w normalu z: Fort Apocalypse Jumpman Junior Dan Strickes Back Bounty Bob
Jako pierwsza była wczytana Dan Strickes Back i pamiętam jak ojciec jako pierwszy pozwolił sobie zagrać, a ja byłem trzeci w kolejce po bracie i pamiętam jak bałem się że nie będę umiał wejść do tej pierwszej dziury na górze na początku gry i się skompromituje. :)
No to ja też coś napiszę :) Moja siostra i ja też wymyślaliśmy głupoty typu "Jak staniesz w tym miejscu, to na pewno nie będzie błędu przy wgrywaniu" :D Takie już są dzieciaki... ;)
Pierwsza gra widziana: Henry's House Pierwsza gra na swoim: Preliminary Monty
Ja swoje dzieci ostatnio tak po trochu wprowadzam w "świat Atari". Przytachałem jedną z atarynek z garażu i stoi w salonie podpięta do dużego 29' telewizora. Większość gier jest jeszcze dla moich dzieci za trudna. Mam dwóch synów w wieku 3 i 5 lat. Młodszego jeszcze gry za bardzo nie pasjonują, co najwyżej chwilę zagra z bratem i mu się nudzi, starszego gry potrafią wciągnąć , choć też po jakimś czasie - góra dwóch trzech dniach, mu się nudzą. Czasem zdarzają się płacze że już trzeba iść spać a tu tato pokazał taką fajną grę :-). Z gier które im pokazywałem spodobało im się Sea Wolf II, Galaxian, Gremlins, a ostatnio Outlaw. W Sea Wolf'a to Michałek (starszy) ogrywał bez żadnych problemów mamę, a w Gremlins potrafi dojść do 8 poziomu (startując od 1).
Nie wiem czy to zabawna historyjka, ale nie potrafię się nie uśmiechnąć gdy sobie o tym przypominam. To były czasy podstawówki, gdy sam jeszcze nie miałem C=64 i często wpadałem do kumpla pobawić się (bo nie tylko graliśmy) jego Atari 800 XL. Kumpel mieszkał jeden przystanek ode mnie, 20 minut z trepa, no ale wtedy to była wyprawa niemal na cały dzień. Bardzo często wówczas nagrywaliśmy sobie muzyki z Atari na kasety magnetofonowe metodą mikrofon przystawiony do głośnika telewizora. No i pewnego dnia nabył kasetę w systemie Turbo Blizzard (pamiętam do dziś) na której było Cassette Music Kaleidoscope. Podpaliliśmy się na to demko ostro, a tu tymczasem jako jedyne z całego zestawu nie chciało się wczytywać. Na próbach ładowania go strawiliśmy calutki tydzień - gdy miałem do szkoły na popołudnie a on na rano, to już o 7 meldowałem się u niego w domu i walczyłem z kasetą. Potem on wracał ze szkoły i przejmował pałeczkę. No i w końcu po tygodniu zadzwonił do mnie że udało się - działa. Akurat był to wieczór, na drugi dzień na szczęście wypadała sobota. Obiecał zostawić komputer na noc, a ja z emocji prawie nie mogłem spać. W końcu się doczekałem i zabraliśmy się za nagrywanie, wyszła z tego cała kaseta C-90. Między poszczególnymi utworami robiliśmy chwilę ciszy i obaj na głos czytaliśmy naszym kalekim wówczas angielskim tytuły, a cała jego rodzinka musiała chodzić na paluszkach. Niby historyjka jakich wiele, ale pamiętam ten dzień jak dziś, choć było to dobrych 20 lat temu. Nigdy nie zapomnę też jego kombinowanych joysticków, które potrafił psuć w tempie ponaddźwiękowym. Kiedyś doszło do tego, że musieliśmy grać na rozebranym drążku, a jako zwieracz zamiast pękniętej sprężynki służyła... spinka do włosów, którą przed rozgrywką należało sobie umocować na palcu i przy jej pomocy naciskać kierunek. Grać się w ten sposób oczywiście prawie nie dało, ale czy to komuś wtedy przeszkadzało? Zresztą po kilku godzinach treningów dosyć swobodnie śmigałem sobie w Twilight World i byłem z tego powodu przeszczęśliwy. Z tym kumplem zresztą ciągle odstawialiśmy takie numery że głowa boli. Byliśmy znani na całą kamienicę jako ci którzy notorycznie wywalają korki wszystkim w klatce (dobrze że były już automaty). Pamiętam jak zachciało nam się pobawić w Telefoniadę. Za "studio" posłużył duży pokój, mały pokój był "reżyserką". Przygotowaliśmy replikę kamery z tektury (w skali 1:1), napisaliśmy programik na Atari który miał na symulować system używany w teleturnieju, nagraliśmy muzykę z telewizora. Pewnym problemem było pociągnięcie kabli z jednego pokoju do drugiego tak aby obraz z komputera był widoczny na telewizorze w "studio". Nie chciało nam się robić dwójnika, zatem osoba siedząca w "reżyserce" musiała obsługiwać aplikację totalnie w ciemno. Nawet udawaliśmy że do siebie dzwonimy, jako że miał aparaty telefoniczne w obu pokojach. Dziś brzmi to wszystko cokolwiek głupio, ale wówczas ubaw mieliśmy nieziemski. Generalnie mam sporo tego typu historyjek z czasów gdy sam posiadałem już kompa, ale to był C=64, zatem nie to forum. :)
Ciekawe historie. Dawaj tez te o C-64, byle zabawne :D
Mnie sie przypomina jeszcze jedna anegdota sytuacyjna. Mialem kolege Rafala, amigowca, i razem z nim i Zyga czesto spedzalismy wakacje przy kompie/kompach. Rafal w w drugiej polowie lat 90-tych zyl jeszcze uluda, ze firma Commodore sie rozwija (tak jak my, ze Atari sie rozwija), tylko ktos inny ja wykpuje, drukowal nam specyfikacje najnowszej Amigi 5000, ktora miala sie ukazac juz za chwile... (i tak chyba od dwoch lat).
W koncu C= ostatecznie oglosilo bankructwo. I zaraz po tym, jak informacja obiegla swiat dostalismy od Rafala pocztowke, a na niej bylo napisane miedzy innymi, ze bedziemy mieli okazje sie spotkac, bo przyjezdza do nas i przywiezie Amige na Swieto Zmarlych... Zabrzmialo grobowo w tym kontekscie pogrzebu firmy :D
Kaz, za pozwoleniem: większość tych sytuacji wiąże się z jakimiś konkretnymi grami, chciałbym zatem zostawić je sobie na okazję opisywania tych gier w moim wątku. Myślę że nieco ubarwią zwykłe suche opisy i być może nawet ułatwią niektórym przełknięcie faktu, iż na portalu dotyczącym Atari reklamuje się gry z wrogiego obozu. :D
"Wysłałem 331 listów do osób, które 22 lata temu zamieściły swoje ogłoszenia w siódmym i ósmym numerze magazynu Top Secret. Pierwszy odpisał Grzegorz, o czym mogliście przeczytać wczoraj na łamach Gadżetomanii. Jako druga odezwała się Kasia. Wciąż gra czy już z tego wyrosła? „Powiem szczerze, że już dawno nic mnie tak nie zaskoczyło, jak Twój list” – zaczyna Kasia. „Uśmiechnęłam się szeroko pod nosem, zarówno z jego treści jak i z powrotu pamięcią do tamtych czasów” – pisze dalej. „Ciekawa jestem, jak brzmiało to moje ogłoszenie i czego dotyczyło” – zastanawia się. „To były na pewno czasy mojego pierwszego Atari (dostaliśmy na spółkę z moimi braćmi). Był to model bardziej >>zaawansowany<<, bo ze stacją dyskietek, a nie kasetowiec. Dyskietki – takie wielgaśne, czarne, z dziurą na środku. Pamiętam, że wycinaliśmy z boku nożyczkami nacięcia, żeby można było nagrywać na dwie strony” – wspomina. „Joysticki wystarczały nam średnio na dwa miesiące, bo rozlatywały się od wszystkich strzelanek i wyścigów. To były czasy Spy vs Spy, Montezumy i River Raid. No i pamiętam, jak z czarno-białego telewizorka przeszliśmy na kolorowy” – pisze Kasia. Dziś Kasia nie jest pewna, o co chodziło w jej ogłoszeniu. Jej zdaniem mogła prosić o kody na nieśmiertelność do gry Montezuma, ale równie prawdopodobna jest oferta wymiany gier. „Pamiętam jednak, że na pewno ktoś mi odpisał i że jakiś czas z tym kimś korespondowałam. Oczywiście tradycyjnymi listami w kopercie i na papeterii. Ale nie był to tłum odpowiedzi – jedna, może dwie osoby odpisały” – wspomina. Kasia wspomina swoje kolejne komputery i gry: Dooma („jako odreagowanie na wszystko, pamiętam że włączało się kod na full broń i strzelało na oślep do wszystkiego”), Freda, Mr Robota, Prince of Persia… „Ale z czasem gry stanowiły coraz mniejszy udział w moim czasie wolnym. Może nawet nie dlatego, ze przestałam to lubić, ale jakoś nie mogłam się odnaleźć w tych wszystkich nowych grach. Nawet ze 2-3 lata temu z sąsiadem przy okazji spotkania w Święta ściągnęliśmy z Internetu zestaw gier Atari, tak żeby sobie przypomnieć stare czasy. Uśmialiśmy się do łez, ale po jednym dniu nam się znudziło i byliśmy zdziwieni, jak mogliśmy w coś takiego grać całymi dniami” – pisze Kasia. Jeśli dziś Kasia w coś gra, to głównie przez Internet. Twierdzi, że nie nadąża za nowoczesnymi grami."
To co między innymi mocno wspominam to historyjka, którą opisałem swego czasu wysyłając kilka swoich programików w Basicu. Otóż po całym dniu pisania programu, kiedy był on już praktycznie skończony, wyłączono prąd. To był mój pierwszy przypadek tego typu, i nauczyło mnie to bardzo częstego zapisywania pisanego programu. Pamiętam moje rozgoryczenie, jak bardzo wtedy zbrzydło mi pisanie czegokolwiek aż na... całą noc, bo rano wstałem i napisałem to od początku a nawet lepiej :)
W latach 90-tych, kiedy PC-ty już coraz bardziej wchodziły w życie również w Polsce, w TV zrobił się szum na temat wirusa Michelangelo. Oczywiście oglądali to (chyba w wiadomościach) moi rodzice, po czym zapowiedzieli, żeby nie włączać Atari w tym dniu, w którym miał on się uaktywnić. Mając świadomość braku zagrożenia kompletnie się tym nie przejąłem i komputer oczywiście był w tym dniu włączony. Pech chciał, że jakoś kilka dni później Atari odmówił współpracy. Można sobie wyobrazić jak ciężko było wytłumaczyć domownikom, że to nie mogło się stać przez ten wirus. Koniec końców komputer wylądował w naprawie gdzie ponoć "polutowano naderwane porty". Od razu mi to nie pasowało i faktycznie po kilku dniach od naprawy znowu wisiał. Jednak po kilku próbach uruchomienia zaczął działać (tak zapewne wyglądała faktycznie naprawa). Czasem jeszcze mu się to zdarzało, ale ogólnie działa do dziś.
Pierwsze gry na własnym Atari to (z tych co pamiętam) The Last Starfighter, Preliminary Monty i jeszcze kilka innych z tej kasety. Największe problemy z wczytywaniem były z Preliminary Monty (chyba ostatnia gra na kasecie). Oczywiście w moim wykonaniu normą w przeciwdziałaniu boot errorom było wyganianie wszystkich z pokoju w czasie wczytywania, i zabronienie wsłuchiwania się choćby przez ścianę czy jeszcze buuuuczy. Co za psychodela. Pierwsze gry w ogóle (u kumpla) to River Raid i Tiger Attack.
Fajnie wspominam kupowanie zestawów kaset na turbo. Był w Radomiu sklep co zwał się VIKI czy jakoś tak, gdzie mieli piękną listę zestawów i gier w nich zawartych, ale mało kiedy można było dostać akurat ten zestaw, który sobie człowiek upatrzył. Jak miałem jechać do Radomia (mieszkałem wtedy w okolicach) to w noc poprzedzającą miewałem sny o tym, jak to zakupy udają się lub nie (cholera, następna psychodela, normalni ludzie mają chyba nieco inne sny). Później stoisko w jednym samie gdzie mieli oryginalne gry, choć dużo tam nie kupiłem bo spodobało mi się kupno wysyłkowe z listy na ostatniej stronie Tajemnic Atari. Do dziś jestem zły na kolesia, który pożyczył ode mnie większość moich oryginalnych gier i nie oddał.
Jeszcze jedna historyjka mi się przypomniała, jak to mój ojciec z jakiegoś powodu (o coś podpadliśmy, ale nie pamiętam o co) zabronił używania Atari po przyjściu ze szkoły jak jego nie ma w domu (chciał mieć kontrolę jakąś chyba). Straszny rygor to był, bo groźba pozbycia się komputera w przypadku złamania zakazu dla nas dzieciaków była nie lada koszmarem. Nie często udawało mi się wytrwać, i komputer oczywiście włączałem. Jak to w życiu dziecka bywa, rodzic czasem potrafił wcześniej wrócić do domu. Tak też było razu pewnego z moim ojcem. Ale ja już od dawna miałem plan. Plan piękny i bez wad. W takim wypadku szybko wyłączam komputer. Ale miałem jeszcze jedną wiedzę. Ojciec kilka razy po przyjściu wchodził do pokoju i sprawdzał, czy telewizor nie jest przypadkiem ciepły. Plan więc został rozwinięty o przełączenie telewizora na jakiś program TV, że to niby oglądam coś a nie gram. Tak też zrobiłem. I tu niespodzianka. Obrady sejmu. Ojciec nawet się skapował, ale dowodu twardego nie znalazł (a mógł sprawdzić zasilacz).
Mi rodzice chowali zasilacz, najpierw od małego Atari (65, 130), potem od Amigi 500. Przyczyniła się do tego uwaga w szkolnym dzienniczku, że komputer rzekomo zabiera mi czas. Do dziś pamiętam kto mi to wpisał i do dziś mnie to denerwuje jakoś tak. Dla gier nie wagarowałem, dopiero zdarzało mi to się gdy w kablówce pojawił się Cartoon Network, a wcześniej nic podobnego nie było dla mnie dostępne (tylko dobranocka koło 19 i jakieś seriale Disneya w niedziele). Kreskówki z Polonii 1 zupełnie mi się nie podobały i mimo prób nie oglądałem. W szkole nie było łatwo bo w sumie to tylko była przerwa w graniu w której kombinowałem jak przejść dany moment gry, czasem bez skutku. Pamiętam, że na takim myśleniu lekcja potrafiła pęknąć jakby miała 5 minut, z tym, że nic z gadania nauczyciela nie pamiętałem. Z czasem zmądrzałem tyci tyci i gdybym nie poznał komputerów miałbym pewnie dziś inne zajęcie i osobowość. W czasach Atari na wyobraźnię działały mi ręcznie rysowane mapy z Bajtka i listingi z pisma Komputer dla obcych mi platform. Skok w bok umożliwiło mi tymczasowe wypożyczenie Amstrada 6128, było to dla mnie jak przejście na 16 bitowca mimo "zielonego" monitora - te detale w "hi-resie" i te grzmiące basy. Na stacji dyskietek ten sprzęt ma wypisane informacje drobnym drukiem, dla mnie to było jak magia. Pewnego dnia na joysticku od Atari przyuważyłem przełącznik opisany jako MSX. Następne tygodnie w szkole zajęło mi snucie domysłów o tym komputerze i jego grach których prawdopodobnie nigdy nie poznam. Nie było wtedy żadnych łatwo dostępnych informacji, a i dziś wiadomo, że ten komputer był w Polsce rzadki i jeśli kupiło się go np. w składnicy harcerskiej to było się udupionym z braku software'u. Do MSX wróciłem dopiero ściągając chyba przypadkiem jego emulator i to już pod Windows 98, wtedy wspomnienia odżyły. Gry okazały się ciekawsze niż się spodziewałem, obawiałem się trochę czegoś w rodzaju produkcji z Atari 2600 czy Intellivision.