W związku z odnalezieniem programów dla Atari wydanych przez Krajową Agencję Wydawniczą opublikowałem też okładki kaset, na których programy były wydane. Od razu rzuciła mi się w oczy ich uroda, ewidentnie będąca zasługą artysty. Udało mi się skontaktować z autorem projektu graficznego tych okładek, a wynik rozmów z nim można poczytać poniżej.
Mateusz Stryjecki współcześnie
Krzysztof Ziembik: Kiedy zaczął się pan interesować grafiką, rysować, malować... No właśnie - jakie dziedziny sztuk wizualnych pana pociągały, kiedy zauważył pan u siebie tę pasję? Czy uzyskał pan jakieś formalne wykształcenie w dziedzinie grafiki
Mateusz Stryjecki: Jestem synem architekta, grafika i malarza Maurycego Tomasza Stryjeckiego, a więc, jak to się mówi, "od dziecka miałem styczność" z tematem. Wystarczyło dodać do tego naturalną skłonność dzieci do malowania i rysowania (w moim przypadku głównie rakiet i przygód w dżungli), aby otrzymać w rezultacie głębokie przekonanie, ze chcę być tym, czym tata. Mniej więcej od 8 roku życia było dla mnie jasne, że będę uczyć się i studiować na Akademii Sztuk Pięknych. To odpowiada na pana następne pytanie: ukończyłem studia na ASP w 1983 roku, na wydziale grafiki u profesora Macieja Urbańca.
Sztuki wizualne: oprócz ilustracji i projektowania pociągał mnie teatr, ale głównie od dźwiękowej strony. Stąd realizowane na Festiwal Artystyczny Młodzieży Akademickiej spektakle multimedialne z moją muzyką, kompozycje nagrywane w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia, muzyka do dwóch słuchowisk radiowych (jedno w całości własnego autorstwa). Po wyjeździe do Kanady nagrałem kasetę z piosenkami ludowymi dla Polonii oraz skomponowałem i zrealizowałem muzykę do pięciu przedstawień teatralnych. Było tego więcej, ale odchodzę od tematu sztuk wizualnych - choć dla mnie muzyka to przecież malowanie dźwiękiem.
mój rozmówca na początku lat 80-tych
KZ: Czy te słuchowiska radiowe i muzykę z przedstawień można gdzieś posłuchać, czy są w którymś archiwum?
MS: Pewnie gdzieś są w archiwach Polskiego Radia. Bodajże mam gdzieś kasetę z jednym z nich. Muzyka do przedstawień jest w archiwach Teatru Prospero w Montrealu, jej fragmenty mam na pytach CD. Część tej muzyki będę niedługo udostępniał na stronie www. Obecnie moja muzyka żyje w małym, ale znakomitym teatrze offowym na warszawskiej Pradze, Teatr Academia, w spektaklu „Lady M” Karola Stępkowskiego.
KZ: Sporo twórczości muzycznej i graficznej. Czy gromadzi pan takie biograficzne informacje, czy są one gdzieś dostępne?
MS: Jakoś nie byłem dobry w gromadzeniu swoich informacji biograficznych i publicznym ich udostępnianiu :).
KZ: Szkoda, bo to wszystko powoli znika „w mroku dziejów”. Przykładowo o Studiu Eksperymentalnym nie ma zbyt wielu publicznych informacji. Wiedza o tym, co i jak tam się działo, jest współcześnie szczątkowa. Czy może pan rzucić nieco światła - jak wyglądała praca w studio, kto tam wówczas się udzielał, co się tam panu podobało, jaka była atmosfera?
MS: O, to długa i dla mnie fascynująca historia. Studio powstało w 1957 roku i zostało zlikwidowane w 2004, czyli działało prawie pół wieku. Zostałem tam zaproszony przez ówczesnego szefa Józefa Patkowskiego, który również był prezesem Związku Kompozytorów Polskich. Trafił do mnie na poddasze (a byłem wtedy przecież... smarkaczem) i przez dwie godziny słuchał nagrań, po czym, o mało nie spóźniwszy się na premierę Borysa Godunowa, pobiegł do Teatru Wielkiego w dżinsach i swetrze. Złapałem pana Boga za nogi...
Do studia trafiłem wraz z przyjacielem Grzegorzem Lindemannem, który dzisiaj jest jednym z najbardziej uznawanych realizatorów nagrań (Studio Sonoria, Studio Melange). Do dzisiaj się śmieję, wspominając nas, jako dwóch "szczawiów", zagubionych w tonach najnowocześniejszego sprzętu nagraniowego i instrumentów muzycznych (dzisiaj to wszystko można mieć w komputerze) i eksperymentujących z wielkim "pod sufit" syntezatorem Moog'a. W połowie lat osiemdziesiątych studio przejął Ryszard Szeremeta (również NOVI SINGERS). W studiu atmosfera pracy była wspaniała, spotkałem tam wielu znakomitych ludzi – kompozytora Krzysztofa Knittla, Tadeusza Sudnika, Barbarę Makowską, Krzysztofa Szlifirskiego (reżyserzy dźwięku) i wielu innych. Studio było na Malczewskiego w Warszawie, w potężnym, socrealistycznym budynku, potem przeniosło się do nowoczesnych wnętrz na Woronicza. Mniej nowoczesne były konsole dźwiękowe Fonica, bo bez przerwy się psuły. To był jednak szczegół, była to fantastyczna przygoda i możliwość realizacji swojej pasji w super nowoczesnym, jak na te czasy, i profesjonalnym środowisku.
KZ: Przejdźmy do tematu, który mnie do pana przywiódł. Jak to się stało, że pańskie projekty graficzne pojawiły się na okładkach programów wydawanych przez KAW?
MS: Po ukończeniu studiów współpracowałem z Centralnym Ośrodkiem Sportu oraz Sigma NOT, a potem jeszcze z KAW i MAW. Grafik w tych czasach nie miał problemu z zatrudnieniem, wystarczyło pójść i pokazać swoje prace. W KAW startowałem z komiksem, ale bez powodzenia, potem z okładkami książek, a w końcu z serią opakowań na kasety z programami Atari. Była nawet koperta na dyskietkę 5 1/4 cala z jakimś programem - nie pamiętam, co to było, możliwe, ze znajdę w swoim portfolio.
okładki kaset Krajowej Agencji Wydawniczej
KZ: Podesłał mi pan dziwną wersję okładki do „Basic Test” dla Atari (tutaj nazwanej "Atari Basic"). Dziwną, bo odmienną od okładek do bliźniaczych programów dla C64 i ZX Spectrum. Wersja C64 wygląda tak, a wersja Spectrum tak. To jakaś próbna wersja albo do innego programu?
O, zaskoczenie. Nie mam pozostałych okładek KAW w moim portfolio. Już zapomniałem, że te też robiłem. Niestety, nie wiem, czemu ta jedna była inna, prawdopodobnie zamówiono ją w innym czasie.
KZ: Czy w tamtych latach posiadał pan komputer? Jeśli tak to jaki i czy używał pan go także do rysowania?
MS: Akurat, komputer, he he. Komputerów nie miały gazety, wydawnictwa, a co dopiero graficy - wolni strzelcy. Do 1989 roku pozostawałem w głębokim przeświadczeniu, że NIGDY do swojej pracy nie będę potrzebował innych narzędzi niż grafion, pędzel, stalówka, nóż do papieru... Microsoftowe okienka powstały w połowie lat osiemdziesiątych, w Polsce była to piosenka przyszłości. Dopiero po wyjeździe do Kanady miałem przyjemność położyć swoje ręce na klawiaturze komputera, było to w 1989 roku, w biurze projektowym fabryki ubiorów dziecięcych. Najpierw był to PC, zaraz potem Mac. Wcześniej z czymś w rodzaju komputera bawiłem się tylko parę razy na początku lat osiemdziesiątych, bo "kolega kolegi" miał Spectrum i kasety z programami typu ping pong, wiec "prawdziwy komputer" w Kanadzie to było coś.
KZ: Skoro wspomina pan o grach to nie sposób zapytać czy grał pan albo może gra w jakieś gry komputerowe? Pociąga pana taka forma rozrywki?
MS: Nie mam czasu na gry, z czegoś trzeba zrezygnować. A poza tym to... narkotyk :). Kiedyś grałem namiętnie w grę „Maelstorm” (w tych czasach to była rakieta i strzelało się do meteorów, teraz to inna gra), potem na wiele lat, a właściwie do dzisiaj, zafascynowała mnie produkcja grupy Cyan – “Myst/Riven/Exile”. Latałem też samolotem, ale nie pamiętam jakim :).
KZ: Jeżeli nie poświęca pan czasu na granie to może rysowaniu na komputerze?
Przez ostatnich kilkanaście lat próbowałem od czasu do czasu rysować przy użyciu tabletów. Myślę, że dla kogoś, kto spędził setki i tysiące godzin z ołówkiem, stalówką i pędzlem w ręku żaden tablet nie jest aktualnie akceptowalnym substytutem. Nic na razie nie jest w stanie zastąpić tekstury papieru i subtelnych możliwości klasycznych narzędzi. A tymczasem czekam sobie na ekran, na którym będę mógł dynamicznie zaszaleć, kreśląc i bazgrząc bezpośrednio na jego powierzchni, w czasie naprawdę realnym, używając jednocześnie i błyskawicznie kilku narzędzi (co pan powie na węgiel w jednej ręce i kredę w drugiej?), łącznie z rozcieraniem węgla palcem i skrobaniem paznokciami świeżo nałożonej warstwy farby plakatowej... No i musi być duuuży, co najmniej 70 na 100 centymetrów.
KZ: Jak już wiem, opracował pan szatę graficzna „Mikroklanu” - tu także interesują mnie kulisy tego, jak do tego doszło?
MS: Tak, to było coś - pierwszy polski ekskluzywny magazyn o komputerach osobistych, całkowicie projektowany graficznie klasycznymi metodami, montowany z klisz filmowych. Drukowany za granicą, o ile pamiętam, a przynajmniej pierwsze nakłady.
Z pierwszym numerem był problem, bo został wydrukowany w "starożytnej technice rotograwiury", co wpłynęło ujemnie na jakość. Tutaj można zobaczyć moje okładki - pierwszą z moja ilustracją i winietą, pozostałe są przeze mnie zaprojektowane lub sa kontynuacją mojego projektu (do numeru 4'87 włącznie).
Nie pamiętam, jak doszło do tej przygody, prawdopodobnie poprzez współpracę z „Przeglądem Technicznym”, po prostu mnie polecono. W „Mikroklanie”, oprócz projektu graficznego i layoutu, zajmowałem się fotografią reporterską (zdjęcia w terenie - oczywiście zgodne z tematyką pisma). Próbowałem też pisać - pamiętam, ze burzę spowodował mój artykuł o zastosowaniu 8-bitowych przetworników A/C w nagrywaniu dźwięku. Wygłupiłem się, że mogą być stosowane w profesjonalnym nagrywaniu dźwięku... Cóż, współpracowałem wtedy ze Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia, gdzie za profesjonalne nagrywanie dźwięku można było uznać nagrywanie skrzypiącego krzesła na pomiętej taśmie magnetofonowej puszczonej 3 razy szybciej... Mój ojciec zresztą powiadał, że prawdziwy artysta i g...nem obraz namaluje.
Byłem w „Mikroklanie” przez pierwsze trzy zeszyty, potem nastąpiła reorganizacja i mój layout kontynuowano jeszcze przez pół roku. Potem zmieniono winietę i resztę.
KZ: W portfolio na pańskiej stronie widziałem okładkę pisma „Przegląd Techniczny”, które jako smarkacz bardzo lubiłem – głównie za interesujące artykuły o technice kosmicznej, no i za opowiadania sci-fi. Chciałem o to zapytać później, bo sądziłem, że najpierw współpracował pan z „Mikroklanem”. Teraz dowiaduję się, że chronologia była inna... I że współpracował pan z kolejnym ulubionym pismem mojego dzieciństwa – „Fantastyką”!
MS: Tak, „Przegląd Techniczny” był pierwszy, potem „Mikroklan”. „Fantastyka” na końcu, ale to się nakładało w czasie. „Mikroklan” był moją jedyną przygodą z komputerami - wtedy, jak wspomniałem, nie używałem komputerów i mimo współtworzenia takiego czasopisma, nie miałem świadomości, jaka rewolucja mnie czeka w niedalekiej przyszłości. Tymczasem w „Przeglądzie Technicznym” robiłem ilustracje i okładki. Niektóre były kasowane przez cenzurę, ale większość miała szczęście się ukazać. Pamiętam, że nie przeszedł na okładkę mój "mózg w śmietniku". Zamieszczano mi także przez kilka lat ilustracje w „Fantastyce”.
KZ: Czy jest pan w posiadaniu tej grafiki „mózgu w śmietniku” i czy możemy ją pokazać? Zapewne wówczas wydawało się to prowokacyjne. Dzisiaj nikt nie odnalazłby w tym nawet strzępu prowokacji, bajki dla dzieci bywają bardziej brutalne. O tempora, o mores! :)
MS: Ze względów cenzuralnych powędrowała do szuflady i w zapomnieniu przeleżała tam 15 lat. Następnie wydrukowano ją w „Hi-Fi i Muzyka”, w artykule wstępnym. Wygrzebałem też kilka innych projektów, którymi może się pan zainteresuje. Teczka to okładka drugiego numeru „Mikroklanu”, zamiast niej poszły zdjęcia.
ocenzurowana w latach 80-tych grafika - mózg w śmietniku
teczka, która nie ukazała się w "Mikroklanie"
KZ: Piękne! Wydaje mi się, że dzisiaj trudniej o tak dobrą grafikę niż o dobre zdjęcia (fotograficy wyparli plastyków?). Kiedyś widać było inaczej. Czy dobrze rozumiem, że ta grafika nigdy nie została nigdzie wykorzystana?
MS: Tak, teczka nie była wykorzystana. Widać na niej zabytkowe interfejsy, a nawet coś jakby wtyczkę MIDI :). Przesyłam jeszcze dwie okładki „Przeglądu Technicznego”, nie wykorzystany, a bardzo stary rysunek do „Fantastyki” i drugi, z ostatnich lat dla „Hi-Fi i Muzyka”, bo po prostu jakoś go lubię, więc może i panu się spodoba. Mam całe stosy starych i nowych prac, może i by się gdzieś znalazły jakieś kolejne rysunki do "Fantastyki". Pamiętam, że bardzo mozolny i czasochłonny rysunek na okładkę do "Fantastyki" pociął mi nożem do papieru ówczesny redaktor Andrzej Brzezicki. Była to seksowna kobieta-tygrys - chyba zbyt odważnie wyeksponowana. Gdzieś mam te kawałki, może poskładam...
grafiki dla "Hi-Fi i Muzyki" oraz "Fantastyki"
KZ: A jak wyglądała współpraca z redakcją komputerowego „Mikroklanu”?
MS: Współpracowałem bezpośrednio z... chyba był to Andrzej Piotrowski, niepisany redaktor naczelny. Przygodą były wędrówki do miasta i fotografowanie sprzętu u prywatnych osób, bo były to często jedyne dostępne egzemplarze w Polsce. Zdjęcia robiłem na aparacie służbowym pożyczonym z wydawnictwa Sigma. Była o to raz awantura, bo kiedyś w dobrej wierze pożyczyłem go bez porozumienia z jakimś dyrektorem, który potem idiotycznie oskarżał mnie o kradzież. A chodziło wyłącznie o ambicję dyrektorską, bo aparat był potrzebny natychmiast, natomiast pan dyrektor nie był w tym momencie dostępny. Wziąłem bez porozumienia.
Dla mnie przygodą był kontakt z tematyką i ciekawymi ludźmi, pasjonatami. W tym czasie pasjonowały mnie również nowoczesne instrumenty muzyczne, to była rewolucja dla ucha. Słuchało się Tangerine Dream i Klausa Schulze'a i marzyło o komponowaniu takiej muzy. W spodniach powalanych farbami olejnymi i z przerobioną samodzielnie gitarą akustyczną wkraczałem w epokę elektroniki i "kosmicznych" technologii.
KZ: Zauważyłem, że obecnie prowadzi pan firmę - czym dokładnie się pan zajmuje i co przynosi panu z tego najwięcej przyjemności?
MS: www.ideaextra.com to coś, co jest kontynuacją mojej wieloletniej działalności. Na tej stronie można znaleźć wcześniejsze wersje i kierunki wraz z bogatą kolekcją prac. Obecnie staram się rozwijać w dziedzinie modelowania 3D (projekty użytkowe), projektowania przestrzennego (stoiska wystawiennicze) i animacji we Flashu (banery reklamowe).
KZ: A więc nie stroni pan obecnie od komputerów! :)
Komputera używam na co dzień i jest to - zaraz po głowie - podstawowe narzędzie pracy. Jednak trochę walczę z określeniem Grafik Komputerowy. Komputer to TYLKO narzędzie, w dodatku trudno w dzisiejszych czasach znaleźć grafika użytkowego, który nie używa komputera. Grafik komputerowy brzmi dla mnie tak samo jak chirurg lancetowy albo kosmonauta rakietowy. W wypadku grafiki - klasyfikacja "narzędziowa" jest niepotrzebna.
Taki na przykład Piotr Młodożeniec jest tego wspaniałym przykładem: robi świetne plakaty. A czego używa? No - głowy!:) Ale warto dodać - z komputera (bodajże Amigi) uczynił jedno ze swoich często używanych narzędzi pracy. Tu nawiąże do wcześniej cytowanego powiedzenia mojego ojca... Przy czym podkreślam - nie deprecjonuję aż tak, jak wynika z jego powiedzonka, komputera, jako narzędzia pracy. Używanie tego narzędzia to dla mnie wspaniała i rozwijająca przygoda, a cytując, chciałem tylko położyć nacisk na tym, jak bardzo dla mnie jest ważne, że to narzędzie nie zastąpi podstawowej funkcji w projektowaniu - myślenia.
KZ: Dziękuję za intrygującą rozmowę i wszystkie materiały, które wyszukał pan w szufladach.
Pamiętam Przegląd Techniczny, w którym było kilka środkowych stron poświęconych komputerom i zwało się to "Przegląd Komputer". Na okładce numeru 16'85 jest taka informacja. Dla mnie to początki początków :)
Bas @2010-11-16 19:49:30
Dodam tylko ze w Przeglądzie Technicznym zaczeli drukować dodatek „Przegląd Komputer” od nr.13/85r